Brama złożona z bloków, nad którą powiewają chmury, otwiera się, by odsłonić kolejny budynek.
Plac zabaw otoczony betonowymi klockami.
Kwiat, zamazane niebieskie tło.
Przejście przez tory, dywan na kamieniach, wąska ścieżka skąpana w drzewach - przytulona do pomazanego, obdrapanego płotu, męskie głosy w tle.
Zaczyna padać deszcz.
Głowa bezwładnie obija się o zagłówek, 140 km/h, skręt 100 km/h, pulsujący ból, ciepło ręki.
Pola rzepaku.
Deszczowa noc, wyciągam fajkę z papierośnicy, zastanawiając się, która to marka, z trzech zmieszanych w środku.
Zaciągam się, już wiem.
Lego, trzyletni chłopiec, bawimy się, coś mu się nie spodobało, krzyknął niewyraźnie - nie pozostałem mu dłużny, kilka sekund później wrzeszczeliśmy na siebie jak dzieci.
Oślepiający blask.
Słońce kapie na moje ramiona, miasto się rozebrało, klimatyzacja szkodzi zdrowiu i wysusza śluzówkę, wysiadam z uśmiechem.
Święcona woda kapie.
Ludzie zadumieni klęczą. Grzmot w oddali.
Zapach spalenizny.
Tynk sypie mi się na głowę. Ptak trzepocze razem z moim sercem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz