piątek, 13 grudnia 2013

Euromajdan

Spotkaliśmy się podczas protestu, ona stała nieco na uboczu, jakby nie wiedziała czy się przyłączyć, czy tylko przyglądać się paradzie rozgrzanych serc i zaciemnionych umysłów. 
Kiedy wkraczamy w tłum trudno się wycofać, on ma swoje wymagania i zobowiązania, jeśli już odważysz się zrobić ten krok razem z rzeszą ludzi... Dostajesz wielki zastrzyk energii i przyjemne poczucie wspólnoty, zatraca się racjonalny cel, zalewają napływające emocje.

Niosłem krzykliwy transparent, nie mogłem tak po prostu go zostawić, pełniłem funkcję publiczną, gdybym zdezerterował natychmiastowo poczułbym się źle, jakbym wtedy mógł do niej podejść?
Co jest ważniejsze, idea czy ona? To w co chcę wierzyć i spełnić, to co jest odległe, za mgłą niepewności, czy konkretna twarz, włosy, oczy, usta...?

Może to było przedziwnie splątane.

Skandowałem razem z płynącym tłumem. Pełne ekspresji twarze manifestantów zostawiały smugi w mojej pamięci, wspólny rytm dryfujących ust i gardeł.
Ona szła z nami, a jednocześnie odrobinę obok. W każdej chwili mogła odejść i powiedzieć w domu – dzisiaj widziałam protest, wielki tłum sunął wystraszonymi ulicami, ciekawe, czy oni wierzą w to, że uda im się coś zmienić? Nie ma tam drugiego dna, które jest ciemne i oślizgłe? Może to kolejni oszuści?

Kiedy tylko mogłem miotałem spojrzenia na jej lekko zaczerwienione policzki, na jej smukły profil kości policzkowych, na długie ciemne włosy przesłaniające delikatne ramiona.
Zapaliły się lampy, na początku ledwo migotały, by chwiejnie zabłysnąć słabym światłem, z każdym naszym krokiem ich płomień potężniał. Miejski bruk wzdychał z każdym naszym poruszeniem.
Atmosfera się zagęszczała, wydawało mi się, że słyszę pomruki burzy, która powoli i nieubłaganie nadciąga, pomyślałem, że to dziwne, przecież prognoza pogody mówiła, że dzień będzie czysty i suchy.

Tłum nie zwracał na to uwagi, tylko poza programowymi hasłami i przyśpiewkami pojawiły się również ostrzejsze, bardziej emocjonalne słowa. Wchodziliśmy powoli w stan pasji, nikt nie mógł nas zatrzymać, moglibyśmy szturmować, atakować w ekstazie, niszczyć w zapamiętaniu, by później usiąść na gruzach i rozpisać nowy lepszy świat, pełen marmurowych praw.

Ona wciąż szła obok, już tym samym miarowym tempem, cieszyłem się z tego, w jakiś naiwny sposób miałem wrażenie, że to ma znaczenie między nami, jakby uśmiechnęła się do mnie uwodzicielsko z roziskrzonymi oczami, jakby odrzuciła włosy dłońmi, wiedząc, że ja patrzę.

Mali chłopcy z zadowolonymi twarzami, małe dziewczynki w sukienkach przesuwali się razem do przodu, potrącając mnie, patrząc na mnie jak na intruza. Nawet nie wiem dlaczego się zatrzymałem, transparent upadł na dwie sekundy, zanim ktoś inny go podjął i poniósł do przodu. Straciłem ją ze wzroku. Może dołączyła się do tłumu? Może odeszła w swoją stronę tak jak sobie to wyobrażałem?
Niemrawo ruszyłem dalej, rozglądałem się za nią tak, że moja szyja zaczęła pulsować z bólu.

Tłum kipiący energią stanął jak wryty, wpadłem na panią w berecie, a na mnie wpadł chłopak w zimowej kurtce. Kiedy się otrząsnąłem, zauważyłem, że daleko przed kolumną maszerują dumnie policjanci, prosto na nas, poczułem ukłucie w klatce piersiowej, przez tłum przeszedł dreszcz, niektórzy nerwowo czmychnęli w boczne uliczki, niektórzy zaczęli się przeciskać do przodu z groźnymi minami, jakby tylko na to czekali, a większość patrzyła to po sobie, jakby badając czy można odejść, czy też trzeba zostać, a może próbując wywrzeć presję na innych w napięciu jakie się wytworzyło w powietrzu.

Wystraszyłem się, że ona tam jest, że coś może jej się stać przeze mnie.

Wiem, to niemądra myśl, przecież nawet na mnie nie spojrzała, ale ja na nią patrzyłem, czy to nie wystarczy by poczuć więź z drugim człowiekiem?
Poszedłem do przodu, musiałem się przepychać, z całych sił, jakbym płynął w gęstej zawiesinie rosnącego gniewu i strachu w różnych natężeniach to tu, to tam, miałem wrażenie, że zaraz wciągnie mnie wir, że zapłonie brutalność.

Ale jej tam nie było, wśród spoconych z emocji i krzyczących, byłem sam. Nagle poczułem się strasznie oddalony od tłumu, to nie są te same hasła! To nie jest to o co walczyliśmy, teraz to jest instynkt, walka o przetrwanie, tłum chce po prostu trwać, próbuje rozpaczliwie odstraszyć przeciwnika, stroszy piórka, pokazuje pazury, ale mur funkcjonariuszy jest niewzruszony – to nie pierwsza demonstracja i nie ostatnia, na której byli, wiedzą dobrze, że jeżeli pokażą obojętność i dyscyplinę to tłum albo się rozpierzchnie zupełnie, lub to co zostanie ugnie się pod ich przygniatającą przewagą.

Byłem u rozpalonego czoła, krzyczałem do mojego kolegi, współorganizatora, żeby przypilnował porządku, żeby nikt nie sprowokował służb do pacyfikacji, ale on mnie wcale nie słuchał, krzyczało do niego kilku rozgorączkowanych ludzi, każdy co innego. Przywódca manifestacji gdzieś zniknął, nikt nie wiedział kiedy i gdzie.
Coś nade mną świsnęło, to był kamień, ten sam, po którym przeszliśmy, teraz przyszło mu nieść nienawiść, był posłańcem od nas do funkcjonariuszy, za nim poleciały następne.

Policja się zatrzymała. Sekundy wlokły się niemiłosiernie, napięcie rosło, obie strony wyczekiwały na ruch rywala, to był moment przez rozpoczęciem blitz partii w grze, którą ktoś inny nam wyznaczył na tą godzinę.

Zamknąłem oczy.

Jak przez sen pamiętam ostrzeżenia policji, że mamy się rozejść, albo użyją gazu łzawiącego, potem był ból i pocieranie oczu, nie wiem, czy od razu, czy też godzinę później, zupełnie zatraciłem poczucie czasu, krzyki mnie ogłuszyły, pot i gaz upiły mnie swoim odorem, grzmoty były coraz bliżej. Obrzydliwy swąd palonego plastiku, prażonego metalu i benzyny pośród tego wszystkiego zmusił mnie do otworzenia oczu, dźwięk helikoptera, który bardzo szybko nadlatywał tylko pogłębiał chaos w mojej głowie, tymczasem co bardziej brawurowi krzyczeli do policjantów z wykrzywionymi w grymasach twarzami tuż przed ich tarczami, tłum rozlał się po całej szerokości ulicy, tylko przy płonącym samochodzie było pusto.

Syreny zawodziły.

Wtedy to się stało, zamaskowany mężczyzna rzucił z bliska płonącą butelką w funkcjonariuszy, tarcza wybuchnęła niebieskim ogniem, policjant natychmiast ją odrzucił i został wciągnięty do tyłu przez kolegów z dalszych szeregów, a mała grupa oderwała się od nich i próbowała pochwycić napastnika, natychmiast w jego obronie pojawiło się kilku mężczyzn, starli się z tarczami i pałkami, którym na pomoc ruszył mur, w którego stronę poleciały dziesiątki kamieni i innych przedmiotów, tłum się rozprysł na kawałki, niektórzy miotali w policjantów jak opętani, inni próbowali pokonać mur, jeszcze inni oddalili się na względnie bezpieczny dystans, a jeszcze inni uciekli. Zwyciężył instynkt przetrwania, tłum chciał przeżyć za wszelką cenę, nieważne czy szedł prosto w ogień, czy oddalał się od niego.

Nawet się nie obejrzałem, a znalazłem się w ogniu walki. Policjant legł nieprzytomny tuż przede mną po trafieniu kamieniem w bok hełmu ochronnego, obok mnie leżała dziewczyna z rozbitą głową, kto ją sięgnął, swój czy wróg? Jakie to właściwie ma znaczenie dla niej?

Kilka kroków dalej wśród dymu dojrzałem na ziemi chłopaka, a na nim funkcjonariusza, który bezlitośnie i fachowo bije go po rękach, którymi on zasłania głowę, coraz słabiej. Dwie sekundy później padł na ziemię, zanim zdążył się otrząsnąć zdarłem mu hełm i zacząłem go nim okładać.

Nie pamiętam nic co później się wydarzyło, mogę sobie tylko wyobrażać na podstawie zdjęć reporterów, że eksplozje brutalności i gryzący swąd strachu wypełniły ulicę, postawiły ją w ogniu, osmaliły kamienice, rozsypały bruk miejski i szkło, powaliły dziesiątki ludzi leżących wśród tego pejzażu, w tym i mnie.

Obudziłem się w samochodzie policyjnym, wszystko było czerwone, nie mogłem podnieść prawej ręki, kiedy w końcu otarłem krew z twarzy, zauważyłem, że nie jestem sam w tym półświetle, półświatku, ze mną siedziało albo bezwładnie zwisało z siedzeń czterech mężczyzn, z których tylko jeden wyglądał na przytomnego i kobieta ze zmiażdżonym, bezkształtnym nosem i napuchniętą twarzą, jakby uderzyło ją kowadło. Na podłodze stygnąca krew niedoszłych rewolucjonistów.

Syreny były wszędzie. Czy to karetki?

Zanim zdążyłem poczuć ból, ktoś otworzył drzwi od pojazdu krzycząc – tutaj, bierzcie ich do szpitala!
Uniosłem powoli głowę, cholernie bolała mnie szyja, nie pamiętałem dlaczego, a tam w drzwiach stała ona, z podniesioną osłoną na twarz, z osmalonym uniformem, pełna ekspresji i energii
 zemdlałem.

Maska

Ledwo zdążyłem na pociąg, zdyszany ale i zadowolony ruszyłem wolnym krokiem przez wagony szukając wolnego miejsca, dużo ludzi stało przy wyjściach, piątkowy tłok. Powroty do domu rodzinnego, wyjazdy dla złapania oddechu, podróżni byli zmęczeni, niektórzy przysypiali na siedzeniach, inni rozmawiali między sobą, albo przez telefon, jeszcze inni słuchali muzyki albo czytali książkę, trochę mniej było zajętych gazetami – tygodnikami, dziennikami. 

Słowem, tętniło tutaj życie, podskórne, z pewnym dystansem, zasłaniając się płachtą gazety, rytmem utworów, czy też rozmowami, ludzie spoglądali na siebie wzajemnie, ciekawi – kto to jest? Ale pozostając w bezpiecznej odległości, z której łatwo powiedzieć parę grzecznych i banalnych zdań i wrócić jak gdyby nigdy nic do swojego zajęcia z lekkim uśmiechem, a później zastanawiać się w długiej drodze z dworca, dlaczego nie nawiązali rozmowy. 

To wymaga pewnego zaangażowania i prawdziwego dystansu, wymyślony dystans to tylko poza, chroniąca moje inteligentne, odrębne ja przed ingerencją, przed poniesieniem ryzyka konwersacji, zaczęcia jej i uczestniczenia. Dlaczego ludzie stłoczeni w jednym miejscu wycofują się krabem do świata swoich myśli?

piątek, 8 listopada 2013

Stan depresji i zawieszenia spraw czyli playlista #2

 Ostatnio oplotła mnie prawdopodobnie jesienna depresja, w związku z czym na blogu niewiele się działo, postanowiłem wykorzystać ten stan i stworzyć playlistę, która by trochę oddawała poczucie niechęci, małej ilości energii i problemów emocjonalnych.
Jak się okazało, dużo utworów muzycznych jakie znam niesie ze sobą właśnie te cechy.
Zapraszam do słuchania:
 Dostępne na youtube:
Playlista #2
 Dostępne na spotify:
Playlista#2

czwartek, 1 sierpnia 2013

Przestrzeń

Ciepła noc, zasłonięte okna, przyciemnione światło i muzyka ze słuchawek.
"Though this world's essentially an absurd place to be living in
It doesn't call for total withdrawal"
Zdał sobie sprawę, że za parę chwil wzejdzie słońce.
  • Znowu, znowu minął dzień, minęła noc, a ja nie zrobiłem nic sensownego.
Mruknął do siebie cicho, niemal pieszczotliwie i westchnął.
Iść spać, czy też czuwać do następnej nocy?
To pytanie nieznośnie kołatało mu w głowie, czuł, że może usnąć w środku dnia, a to przecież byłaby katastrofa, z drugiej strony, dni są teraz tak upalne...
  • Wschód słońca, kiedy ja widziałem go ostatnio?
Spytał siebie w myślach. To było już jakiś czas temu. Kiedyś częściej zdarzały mu się bezsenne noce, wtedy lubił wychodzić z samego rana z psem i myśleć o niej. Dzwonił do niej, by się dowiedzieć jak się ma, co przeżyła, co czuje.

Jest coś magicznego w przełomie nocy i dnia, kiedy wchodzi się w niego jeszcze nosząc na sobie poprzedni dzień, wtedy ma się wrażenie, że robi się coś nieodpowiedniego, a jednocześnie wspaniałego. Pewna część świadomości jest pogrążona we śnie, a inna spogląda bardzo jasno i wyraźnie na świat, który wtedy jawi się zupełnie inaczej. Trochę tak, jakby ktoś ustawił zbyt duży kontrast kolorów w aparacie fotograficznym, w kamerze, czy w telewizorze.

Nie namyślając się zbyt długo postanowił przywitać słońce na niewielkim wzniesieniu, które znajdowało się przy spokojnej wodzie i przy małym kawałku lasu, wiecznie pełnym wycinek, blizn nowych działek budowlanych. Był to kawałek drogi. Wziął swój nowy rower, który był tylko o jedną wiosnę młodszy od niego.

Pies wygramolił się ze swojego posłania, patrzył na swojego pana ze zdziwieniem, podczas gdy on się po cichu przygotowywał, jakby pytając, co on zamierza zrobić tak wcześnie rano? Może wyjdzie ze mną na spacer...?

W okamgnieniu już go tam nie było.

Było już dość jasno.

Pedałował zaciekle przez budzące się do życia miasto, ścigając się ze słońcem, które powzięło decyzję o swoim wzejściu nad tym kawałkiem Ziemi. Na każdym skrzyżowaniu witał go pomarańczowy kolor, przypominając, że to jeszcze nie jest dzień, że jeszcze ma czas, zanim słońce się pokaże, jednocześnie dając mu przewagę.

Tak szybko chyba jeszcze nigdy nie jechał, pędził w gorączce na ważne spotkanie, pędził tak, jak to się robi, gdy mamy się spotkać z kimś dawno nie widzianym, a tak drogim naszemu sercu, kiedy z całego siebie pragniemy go przywitać czekając na niego, uśmiechnąć się na jego widok, jakby mówiąc, że jest dla nas bardzo ważny i wyjątkowy.

Nie zważał na nierówny teren, szereg budynków i drzew jakie przewijały się obok niego w pędzie, wszystko przez to pragnienie, które całkowicie nim zawładnęło, które przyspieszyło niesamowicie bicie jego serca i zachęciło do skupienia na jak najszybszym dotarciu na tą niewielką górkę. Zdążył tylko pomyśleć, że pewnie będzie tam sam, będzie pierwszy, tylko on i wschód rozdzierający niebo i promieniujący na wodę.

Ochłonął trochę dopiero, gdy zobaczył leniwą wodę, którą przecinały fale wzbudzone przez kaczki, które to w jednym miejscu gromadnie sunęły po tafli, a w innym polatywały kawałek, bądź nurzały się w wodzie. Jednak nie tylko one tam były. Wędkarze, stoiccy strażnicy przełomu nocy i dnia już czuwali, gdzieś, z tyłu serca poczuł zawód, nie będzie pierwszy, jedyny, oni go wyprzedzili, na swoich małych krzesełkach, uzbrojeni w wędki i spokój. Czekali.

Wjechał z wysiłkiem na wzniesienie, wędkarze rozpościerali się po bokach zbiornika, wtapiali się w niego i trzciny na jego brzegach, zapełniając niewielkie miejsca, gdzie woda i piasek spotykały się bez przeszkód, tak jakby byli tam od zawsze. To było ich miejsce. To właściwe.

Był przed czasem, serce się powoli uspokajało, napięcie wywołane pośpiechem i pędem spływało po jego twarzy, po jego ciele. Kiedy omiatał okolicę wzrokiem, uderzył go widok pojedynczych drzew, które tworzyły las, jakby wystawały z niego, jakby były osobnymi istotami, zupełnie niezależnymi, a jednocześnie stojąc w tak dużej ilości i tak blisko, stawały się lasem.
  • Czy kiedykolwiek wcześniej widziałem drzewa i las jednocześnie?
Zapytał się w duchu, kiedy odpalał papierosa.

Dym był gorzki, lekko tłusty i głęboki w smaku. Nikotyna przyspieszyła jego oddech, który również stał się płytszy, przeciągnęła znane odczucie po całym ciele.

Nie pamiętał. Dym przeciągnął się przez las, wodę, niebo i miasto pod nim.
  • Tak, tam jest miasto.
Pomyślał zdziwiony.

Zaczął się rozglądać na wszystkie strony, po raz pierwszy świadomie zauważył malowniczy pejzaż, jaki się rozpościerał z tego miejsca, w którym przecież był tyle razy.

Chyba tak jest, że kiedy poznajemy pewne miejsce, to traci ono dla nas swoją ogólność, abstrakcyjność, przestajemy widzieć całość w jej zarysie, krajobraz w jego niezwykłości.
Zajęci naszymi sprawami tracimy właśnie tą szczególną stronę odczuwania przestrzeni, miejsce staje się drogą, budynki jedynie tłem dla naszych celów, dla docierania z punktu a do punktu b, uproszczoną wersją czegoś przecież tak głębokiego i skomplikowanego, czasem dojrzymy jakiś szczegół, który wyłania się z zamazanej całości.

Patrząc z pewnej wysokości na znane miejsce, które nie jest zbytnio odcięte budynkami od szerszej perspektywy, uwagę przykuwają drogi, ścieżki, ulice, do których się wraca wzrokiem, dlaczego?
Droga sama w sobie nie oferuje większych bodźców, staje się interesująca dopiero w kontekście ludzi i tego, gdzie można do niej dotrzeć, staje się ważna dopiero, kiedy ruszamy nią dokądś.

Turyści potrafią dostrzec urok w samej drodze, w kupie kamieni przy niej, w znaku przydrożnym, w trawie i w drzewach pośród niej, w budynkach, czy to pięknych, czy też zaniedbanych, w sposobie w jaki ludzie komponują się z przestrzenią, w samym sposobie, w jaki przestrzeń wita się z horyzontem.
To wszystko nie kojarzy im się z przystankami, przejściami na drodze do pracy, szkoły, czymś powszednim i będącym jedynie gdzieś obok. Każda znana ścieżka wiedzie do domu. Natomiast sam ten widok dostarcza podróżnikowi zadowolenia, on w pewnym sensie go zdobył, doświadcza nowych przestrzeni, w nagrodę za swój wysiłek.

Czy nie mieliście takiego odzucia w nowym miejscu – że wszystko zlewa się w jedną całość, jakby zszyte jakąś niewidzialną nicią, czymś sklejającym przestrzeń w ruchomy obraz. To się dzieje, kiedy nasze zmysły są zasypywane doznaniami, wszystkiego jest pełno, a my świadomie, czy też nie, chcemy widzieć, po to tam jesteśmy.

Nic nie zastąpi tego pierwszego spojrzenia, które potem się wspomina, jak podróż po labiryncie, a które staje się czymś odległym, kiedy tylko poznamy to wcześniej nowe dla nas miejsce. Magię rozmazanych świateł, drzew, intrygujących budynków i różnorodnych ludzi zastępuje siatka ulic, setka ważnych punktów, ludzie stają się tłem, a drzewa są mniej ważne od przydrożnych znaków. Przecież drzewa nie niosą żadnej istotnej informacji.
Tak oswajamy miejsca i wprzęgamy je do naszych żyć, a one odpłacają się nam tą samą monetą.

Może piękno obserwacji przestrzeni leży w byciu nie zaangażowanym bezpośrednio w życie miejsca obserwatorem, wtedy zamiast być folklorem stajemy się podróżnikiem.
A może przestrzeń możemy docenić naprawdę dopiero kiedy ją dobrze znamy?

Jakie to piękne widzieć coś na nowo, jakie to wspaniałe widzieć znane miejsce na nowo.

Malownicze budynki zarysowywujące miasto z wystającymi z niego wieżami kościołów, siatka ulic pomiędzy nimi, a za plecami budowana droga szybkiego ruchu, mur lasu łączący na poły wiejskie tereny z tkanką niedużego miasta, niebo, w którym kolor niebieski łączy się z kolorem wschodu słońca, które to właśnie wychnęło by rzucić łunę na wodę i cały świat w zasięgu jego oczu.
Blask słońca zalał jego serce, wpierw nieśmiało, tylko połowa wysunęła się znad gęstych chmur, zanim nasycił się, dzień zdążył się ostatecznie ustalić. Zamknął oczy, poczuł to na swojej skórze, od czubka głowy do samych stóp, odwrócił głowę prosto w jasną łunę, znalazł to, czego szukał w tym miejscu, w tym poranku.

Kiedy zjeżdżał z górki i kiedy jechał wzdłuż wody, przez cały czas spoglądał na to jak słońce rozcina ciemny błękit wody, jak sięga swoją różową czerwienią kaczki, a równolegle do niej sadowią się wędkarze cierpliwie czekając na napięcie.
Przy ulicy przystanął na chwilę. Z jednej i z drugiej strony jawiło mu się zupełnie nowe miejsce, ludzie jechali samochodami, rowerami, pewnie do pracy. Domy kłębiły się w równym rzędzie. Za plecami miał słońce,wodę i las. Uśmiechnął się i włączył się do tego ruchu.

Sunął powoli drogą.

Z każdym obrotem, z każdym metrem, spływał z niego blask, droga go ponosiła w znane miejsca, w których bywał, skrzyżowania, prowadzące do jeszcze większej ilości oswojonych przez niego przestrzeni, co chwila spoglądał z lekkim zaniepokojeniem na słońce. Ono przypominało mu o tym wszystkim co poczuł jeszcze przed paroma chwilami, które intensywnie parowały i unosiły się gdzieś, tak jak paruje oddech w zimny dzień, stając się cząstką większego przeżycia. Większej całości.
Co rusz łapał się na tym, że zapominał o tym, że jest podróżnikiem, kiedy pedałował przez poruszone tryby miasta, które z wielką siłą próbowało go wessać, przejąć w posiadanie jego świadomość i nakierować na pewne prawidłowości, według których powinien działać.

Kiedy dotarł do swojego domu, pies na niego czekał, podszedł do niego jakby z wyrzutem "gdzie byłeś, dlaczego mnie zostawiłeś?". On tylko się uśmiechnął i wyszedł z nim na spacer.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Dziecko II

Kiedy następuje moment przejścia w dorosłość?
Może to wtedy, kiedy zaczynamy dbać sami o siebie, kiedy potrafimy dobrze funkcjonować bez pieczy rodziców, gdy pierzemy, gotujemy, sprzątamy bez napomnienia i zastępstwa?

Może to wtedy, kiedy po raz pierwszy uprawiamy seks, wtedy już nie ma odwrotu do krainy dzieciństwa, niewinnej ciekawości, prostej potrzeby odkrywania swojego ciała i ciał innych osób, ta potrzeba się przekształca w coś innego, w pożądanie.

Może to wtedy, kiedy poznamy smak używek, przecież to domena dorosłych, papierosy, alkohol, sprzedawane dopiero od 18 roku życia. To dorośli mają monopol na upijanie się, palenie papierosów, nie wspominając o marihuanie, zakazany albo już legalny owoc używek czyni nas kimś innym?

Może to wtedy, kiedy kończymy edukację i idziemy do pracy, stajemy się niezależni finansowo, nikt nam już nie może dyktować warunków, jesteśmy swoimi panami, od tej pory słuchamy rodziców bo tak się nauczyliśmy.

Może to wtedy, kiedy nie cieszy nas huśtanie się, kiedy piaskownica staje się mało ciekawym miejscem, kiedy krzaki przestają być bazą, a sadzawka jeziorem? Kiedy proste i kreatywne zabawy stają się dziecinne i puste, nie widzimy już w nich tego co przedtem, czy brak wyobraźni to wyznacznik dorosłości?

Może to wtedy, kiedy wstydzimy się objąć ramionami drzewo, kiedy nie kładziemy się już na trawie przy chodniku i nie patrzymy w niebo, nie pochylimy się by pogłaskać psa czy kota na ulicy, kiedy już nie przejmujemy się chorym ptakiem w trawie?

Może to wtedy, kiedy kończy się beztroska, a zaczyna się poczucie obowiązku, gdy zadania domowe lub szkolne spędzają nam sen z powiek, a może dopiero poczucie obowiązku utrzymania rodziny ostatecznie z nas wypędza duszę dziecka, gdy walczymy o przetrwanie naszego małego świata?

Może to wtedy, kiedy żałujemy, że nie jesteśmy już dziećmi? Kiedy pojawia się refleksja, że moglibyśmy wrócić do tego co było, cofnąć czas, przeżyć to jeszcze raz, wskoczyć w ten świat choćby na jeden dzień.
Kiedy słońce pod koniec lata jeszcze grzało, rzucaliśmy mirabelkami, podzieleni na grupy, potem długo siedzieliśmy słuchając opowieści starszych i grając w świnię, póki rodzice nie wołali, albo wychodzili po nas. Jakby to było wrócić w ten czas i miejsce?

Może to wtedy, kiedy przestajemy wierzyć w spełnienie swoich marzeń i stajemy się realistami, żyjącymi logicznymi argumentami w uporządkowanym życiu, albo odwrotnie, kiedy nasze iluzje nas pochłaniają i nic poza nimi nie ma, tylko czcza wiara w złudzenia, nie poparta czynem. Marzenia pozostają tylko chwilą westchnienia, co by było gdyby, a może? Chyba jednak nie.

Może to wtedy, kiedy już nie mamy marzeń? Pozostają realne, osiągalne cele do spełnienia, albo życie z dnia na dzień bez snów i sensu.

Może?

Kto popełnił zbrodnię?

c.d.n.

środa, 26 czerwca 2013

Dziecko

Krew śmierdzi metalem, krew miesza się z czystą wodą, broczy na przedmioty i miejsca, karminowe krople  padają na śnieg, na pluszowego misia, na resoraki, na szklane kulki, na liście, na tęczę i lustro.
Zbieramy wszystkie skarby i wyprawiamy im drewniany pogrzeb.
Za czterdzieści lat otworzymy to pudełko.
Łza –
Uśmiech –
Żal i nostalgia –
Krwawa –

Kto popełnił zbrodnię?


c.d.n.

środa, 12 czerwca 2013

Strumień #1

Niebo i drzewa, trawa i kora, ławki i ludzie, samochód i szyba, a w niej odbicie – kobieta wiesza pranie na balkonie, plama oleju ciąży na bruku, czerwień samochodu kontrastuje z zielenią i brązem.

Senne chwile, odwlekanie błogości.

Twarz to mapa przeżyć, każde szczęście biegnie po niej, każdy smutek się przetacza, oczy to odbicie obecnego stanu duchowego i zdrowia, usta wyrażają namiętności.

Blask światła na ścianach, żmudne minuty w kolejce, uśmiech, rozmowa, jutro się spotkamy nie znając siebie.

Jakby człowiek potrafił?
Ale nie potrafi.
Wstać kiedy trzeba, zamiast to, rozgląda się czy inni wstają.

Tramwaj płynie po oknach, szukam w odbiciu siebie i innych, odnajduję pełgające cienie.

Nawet woda się sama wyłącza po zagotowaniu.

piątek, 7 czerwca 2013

Co do nas należy na własność?

Niczego tak naprawdę nie mamy na własność.

1. Rys
Idąc przez życie, wydaje się nam, że świat należy do nas, przywiązujemy się do przedmiotów i sądzimy, że są nasze, nie oddalibyśmy ich tak łatwo, przecież zdobyliśmy je z takim wysiłkiem. Uczyliśmy się swoich zawodów po to by móc zarabiać, by móc posiadać. Inwestowaliśmy, oddając dużą część swojego czasu i kapitału, by zyskać, to samo tyczy się relacji, to dziwne przekonanie – ona jest moja, on jest mój, nie oddam go/jej, przecież tyle serca włożyliśmy, tyle swojego czasu, wysiłku, by ulokować kapitał naszego życia w kimś dla nas ważnym, kimś kto dobrze rokuje, kimś z kim będziemy się czuć dobrze, kimś kto będzie...nasz.

Chcemy wydać dzieci, na świat? Czy dla siebie? Wychować według naszego osądu i pragnienia, by żyły tak jak nam się podoba, by żyły tak jak my uważamy, że życie powinno wyglądać. 
Wszystko to, póki śmierć nas nie rozłączy.

2. Śmierć
Tak, śmierć, to bolesna dla wielu lekcja, która pokazuje, że w istocie wszystko jest tymczasowe i płynne, twój z trudem zdobyty dobytek życia, rodzina, wszystko to przestaje mieć bezpośrednią łączność z tobą, powiedziałbym – żyje swoim życiem, na które może masz jeszcze wpływ, poprzez swoje starania, ale nieuchronnie odkleja się od swojego „właściciela”.
Śmierć pokazuje prawdziwą naturę tak pojmowanej własności.

2. Pomnik
Ale chcemy sięgać dalej, testamenty, dzieła kultury, dzieci, chcemy pozostać w tym świecie, bytować w nim, mieć coś na „własność”, a raczej "na" iluzję tego słowa.


Stawiłem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu.
Od królewskich piramid sięgający wyżej;
Ani go deszcz trawiący, ani Akwilony
Nie pożyją bezsilne, ni lat niezliczony

Szereg, ni czas lecący w wieczności otchłanie.
Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tu zostanie
Poza grobem. Potomną sławą zawsze młody,
Róść ja dopóty będę, dopóki na schody

Kapitolu z westalką cichą kapłan kroczy.
Gdzie z szumem się Aufidus rozhukany toczy,
Gdzie Daunus w suchym kraju rządził polne ludy,
Tam o mnie mówić będą, że ja, niski wprzódy,

Na wyżyny się wzbiłem i żem przeniósł pierwszy
Do narodu Italów rytm eolskich wierszy.
Melpomeno, weź chlubę, co z zasługi rośnie,
I delfickim wawrzynem wieńcz mi skroń radośnie.

Horacy

Chcemy by nas doceniono, żebyśmy byli obecni, żeby coś mieć, cokolwiek. Jeśli nie możemy przez wzgląd na oczywistą bezsilność śmierci, to chociaż poprzez to co „zostawiamy” za sobą, za wielkość naszego dzieła, czy to będą twory kultury, czy wpływ na otoczenie, czy nasze dzieci.

Ale tak naprawdę niczego nie mamy, mimo że świat stoi przed nami otworem.


3. Z innej perspektywy
Myślisz, że kamień, który kupiłeś jest twój? Otóż dla kamienia jesteś abstrakcyjny, niezwykle oddalony, nawet jeżeli stworzysz z niego rzeźbę, zostawisz w spokoju, czy też zmielisz na drobny proszek, który potem spalisz, to tak naprawdę nigdy nie dotkniesz istoty kamienia, on sobie będzie, w tej czy w innej formie. To samo tyczy się innych materiałów, które człowiek okiełznał i przedzierzgnął w przedmioty. 
One zostaną, kiedy twoja jaźń odpłynie z twego ciała.

Dzieci, które wydajesz na świat, nie należą do ciebie, one należą do świata, który jest przed nimi mnogością możliwości, jedyne co możesz im wtłoczyć swojego, to rozumienie tego świata, jakie to egotyczne, truć swoimi iluzjami czyste istoty. Jedyne czego one potrzebują od ciebie to miłość i wsparcie na ich własnej drodze.

Relacje z innymi osobami, związki, one nie istnieją po to, by nimi władać. To iście szatański plan: okuć drugiego człowieka kajdanami i zniewolić, by tobie służył pomocą, wsparciem, iluzoryczną miłością, która wisi na nienawistnych pierścieniach. To nie związek ma służyć tobie, to ty wkładasz do niego siebie, uczysz się, poznajesz nowe światy zaklęte w naszej emocjonalności i duchowości, samo to jest wielkim darem. Może wtedy udałoby ci się znaleźć miłość i szczęście?
Gdybyś był, po prostu, gorejący.

4. Panta rhei
To wszystko jest jak ruch rzeki, zamiast płynąć z prądem budujemy tamy, by osadzić tam swoje wysepki i założyć domy, niestety, kiedy tama naszego życia jest przerwana... Ta iluzja pryska. 
Może też się okazać, że rzeka była potężniejsza od naszego wysiłku, a być może zmieni swój bieg i wylądujemy na śmietniku historii? 
Po co marnować energię na tą syzyfową pracę? Ile żyć musi zwiędnąć goryczą, zanim pojmiemy, że wnoszenie tego krzyża przenosi siły każdego?

5. Na odchodne
Bądźmy sobą, bez roszczeń, bez iluzji władzy, cieszmy się życiem jakie nam dano, takim jakie jest, bez kajdan i strachu, który rodzi nienawiść, za to z miłością i odwagą.

wtorek, 4 czerwca 2013

Dylan Thomas & Cliff Martinez - Death Shall Have No Dominion



Poniżej opis filmu z youtube.


Dylan Thomas reading his poem "Death Shall Have No Dominion" mixed with piece from Solaris soundtrack "Death Shall Have No Dominion" by Cliff Martinez.

Photos: Dylan Thomas, Solaris (film), Cliff Martinez, Stanislaw Lem (he wrote novel - Solaris, it has been filmed three times)

Death Shall Have No Dominion


And death shall have no dominion.
Dead man naked they shall be one
With the man in the wind and the west moon;
When their bones are picked clean and the clean bones gone,
They shall have stars at elbow and foot;
Though they go mad they shall be sane,
Though they sink through the sea they shall rise again;
Though lovers be lost love shall not;
And death shall have no dominion.

And death shall have no dominion.
Under the windings of the sea
They lying long shall not die windily;
Twisting on racks when sinews give way,
Strapped to a wheel, yet they shall not break;
Faith in their hands shall snap in two,
And the unicorn evils run them through;
Split all ends up they shan't crack;
And death shall have no dominion.

And death shall have no dominion.
No more may gulls cry at their ears
Or waves break loud on the seashores;
Where blew a flower may a flower no more
Lift its head to the blows of the rain;
Though they be mad and dead as nails,
Heads of the characters hammer through daisies;
Break in the sun till the sun breaks down,
And death shall have no dominion.

czwartek, 30 maja 2013

Okruch

1. Narodziny
Pływał nieokreślony i zatopiony w łonie, jeszcze zanim stał się odrębny i samodzielny. Pierwsze wydarzenie, które zapisało się echem w jego strukturze, to niesamowite ciśnienie i gorąco, niektórzy opuszczali łono z hukiem, zastygając w pełnych ekspresji formach, inni wybierali łagodniejsze ścieżki i spływali, zatrzymując się po jakimś czasie, by się ostatecznie ustalić. Jego droga wiodła w głąb, gdzie niespodziewanie został oddzielony od pobratymców i został tam w samotności na niezliczone lata. 

2. Dojrzewanie
Drugim wielkim wydarzeniem były krople wody, które objęły go wilgocią, początkowo nieśmiało i delikatnie, jednak z upływającymi tysiącleciami coraz to intensywniej.
Trzecia przygoda łączy się z nagłym jego odsłonięciem, stało się to, kiedy ziemia drżała, wody było więcej niż dotąd, zazwyczaj cierpliwa i łagodna, była tym razem brutalna i potężna, niosła w swoich rozpostartych ramionach drzewa, muł i nawet jego pomniejszych pobratymców. Poczuł niesamowite szarpnięcie, a wtedy jego starzy sąsiedzi, którzy go okalali, zostali porwani przez wściekły nurt, a on pozostał niewzruszony w miejscu. Solidnie wgryzł się przez te lata w swoje podłoże.

Kiedy żywioł się uspokoił, po raz pierwszy spadły na niego promienie słoneczne, nagle w jego wnętrzu odezwała się dziwna tęsknota – to było pierwsze uczucie jakie w nim się odezwało, wcześniej był odwiecznie obojętny i niemalże nieobecny.
Jeszcze przez wiele lat każdy świt, powodował, że drżał wewnętrznie, a każda noc go uspokajała.

Z czasem jednak stał się jeszcze bardziej twardy, woda spowodowała, że odrzucił swoją miękkość, tak dalece, że kiedy nurtu zabrakło nic nie poczuł, po prostu był. Na słońcu, w deszczu, w nocy, wśród zwierząt, pożarów lasów. W ciągle zmieniającym się świecie, którego harmonii doświadczał, ale nie pojmował.

3. Spotkanie
Pierwszy prawdziwy wstrząs poczuł, kiedy upaćkany błotem chłopiec podniósł go gwałtownie i nienawistnie rzucił w przestrzeń. Przez chwilę otworzył się na tą istotę, co go wprawiło w zadziwienie, „jak to możliwe, że tak długo byłem sam, jak to możliwe, żeby ktoś taki istniał?” tyle tylko, zanim znów zastygł w swojej odwiecznej obojętności...

A chłopiec? Chłopiec to już inna historia.

poniedziałek, 27 maja 2013

Kim jesteś? Czyli playlista #1

Zastanawiałeś się w jakim miejscu żyjesz?
Jaki tak naprawdę jest świat?
Kto cię otacza?
Po co tutaj jesteś?
Spojrzenie z negatywnej perspektywy:
Dostępne na youtube: Playlista #1

Dostępne również w Spotify, niestety kilku utworów brakuje. Playlista #1



czwartek, 23 maja 2013

Toksyczni ludzie 2008-2013

1. Zapoznanie

Czyha na wasz krok w niewłaściwą stronę. Zaczyna się niewinnie, rozmowa, parę pytań, jeden uśmiech, drugi. Wśród znajomych tryska energią, przyjaźnie się z nią rozmawia, zawsze pomoże, głębokie bruzdy są jeszcze niewidoczne. Przypomni o sobie z całą pewnością. Jedno spotkanie, drugie, romantyczne spacery, kino, pierwsze pocałunki, kwiatki.



Kiedy powiesz, że coś czujesz, to przepadłeś, chociaż jeszcze o tym nie wiesz. Pojawiają się problemy, to źle, tamto źle, to dobrze, tamto dobrze. Ani się nie obejrzałeś, a jesteś prowadzany na smyczy jak posłuszny pies. Uzależniasz się od wahań nastroju, prawdy, kłamstwa, uśmiechu, groźby.



2. Nieświadomość



Gdybyś uważnie trzymał za rękę poznałbyś to – kłębiącą się krzywdę, która nie daje normalnie żyć.
Gdybyś uważnie spojrzał, dostrzegłbyś zmęczoną twarz znerwicowanej osoby.
Gdybyś uważnie posłuchał, usłyszałbyś mowę nienawiści.
Gdybyś uważnie poczuł woń, strach sączący się z ciała by cię przeraził.
Gdybyś uważnie pocałował, ból, którego stajesz się wtedy częścią, by cię poraził.



Po kilku miesiącach to jest już pewne. Zrobisz wszystko dla tej relacji. Może cię sterroryzować i zniszczyć, może kiedy podzieli się nienawiścią, będziecie podobni? Ale to ty będziesz zdominowany. Może słowa o tym, że czuje są prawdziwe. Ale nie polegaj na tym. Chyba, że chcesz przygotować sobie grunt pod wizytę u psychiatry w przyszłości.



Ilu z nas dało się wytresować? Zamknąć jak dżinn w lampie? Niestety, trzy życzenia nie wystarczają, by się uwolnić. To zadanie na całe jałowe i pełne goryczy życie.
Spróbuj to skończyć. Potrafisz?
Spróbuj się czegoś nauczyć. Jeszcze lepiej.
Po tygodniu, dwóch, wrócisz. Bo brak, bo jednak były dobre chwile, bo to nie było najgorsze, bo nie masz co zrobić ze sobą, nie wierzysz w lepsze jutro. Dlaczego?



3. Upadek



Jesteś złamany.
Uwierzyć w toksyczną osobę, to jak oddać duszę diabłu, tylko, że realnie, tu i teraz. Wbity w ziemię, pozbawiony pewności siebie, stłamszony przez system nagród i kar, który blokuje twoje prawdziwe ja, przez wątpliwe nadzieje, leżysz obdarty, strzępie człowieka na łasce miłości, która potrafi się wyrażać głównie przez nienawiść. Twoje modły spełzną na niczym.



Odetnij się póki jeszcze spustoszenia nie są trwałe i ciężko odwracalne. Póki nie popadniesz w obłęd. Póki nie pojawią się namacalne powody by zostać, wyobraź sobie nieść ten krzyż z twoimi dziećmi. Wyobraź sobie słuchać zrzędzenia na starość i obcować ze złamanym już potomstwem, które poniesie wasze tradycje w następny wiek. Może cię to trochę otrzeźwi.



4. Zrozumienie



Może nie powinienem o tym mówić, bo byłoby ci łatwiej, ale chcę - tak naprawdę toksyczni ludzie zasługują na miłość, na zrozumienie, na terapię, są tacy, bo ktoś ich skrzywdził, ktoś zgotował im piekło, najczęściej w ich własnym domu.
Są jak zwierzę zamknięte w klatce, wciśnięte w poczucie winy, zakazy, nakazy, rodziców, którzy ich nie traktują z odpowiednią miłością, albo w ogóle ich brak, czy widziałeś szczęśliwe zwierzę w klatce hodowlanej? Może nie miałeś okazji.
Wyobraź sobie, że ktoś ci daje jeść regularnie, załatwiasz się w wyznaczonym miejscu, jeśli nie to czeka cię kara, której nie rozumiesz, możesz zrobić kilka kroków w jedną stronę, w drugą, czasem przysługuje ci prawo do spaceru po świeżym powietrzu w kontrolowanych warunkach, twój opiekun, inaczej – właściciel, tresuje cię, żebyś się zachowywał odpowiednio w stadzie, stara się dobrać partnerkę, która mu da satysfakcję i zyski. O niczym tak naprawdę nie decydujesz.
Nie dziwię się, że zwierzęta mają problemy z rozmnażaniem się, nawet w ZOO, które przy warunkach hodowlanych to hotel pięciogwiazdkowy.
Oczywiście ludzie są o wiele bardziej skomplikowani. Potrafią myśleć abstrakcyjnie, stworzyli cywilizację, fundamentem cywilizacji zachodniej jest chrześcijaństwo, co za ironia, zdaje się, że przykazanie miłości do bliźniego, najważniejsze ze wszystkich, tutaj nie obowiązuje.



5. Konkluzja



Zanim pokochasz kogoś, powinieneś pokochać siebie, dzieląc się miłością, mnożysz szczęście.
Jak chcesz pomóc, kiedy sam jesteś u granic wyczerpania?
Nie tutaj, nie teraz. Może nigdy.
Albo zostań, podążaj tymi ścieżkami, które nic poza cierpieniem nie przyniosą, żyj w strachu i niepewności, daj sobie wtłaczać nienawiść, kłóć się, rozstawaj – wracaj, wyżywaj na innych, bądź wiecznie niewolnikiem, daj się wyssać, płacz nad swoim losem, sam. Bo drugiej osoby tak naprawdę nie ma, jej statek świadomości dawno się rozbił, a może nawet nigdy nie miał szansy dojrzeć, by sprostać tym burzom?
Tylko ty możesz.



czwartek, 18 kwietnia 2013

Czego szukał?

Brama. Miejsce, które wprowadza. Miejsce, które oznacza koniec.



Pot sprawił, że ubrania oblepiały szczelnie jego ciało - długo wędrował.
Nie zdawał sobie nawet sprawy jak długo.
Przybył do tego miejsca, aby poznać tajemnicę. Nie wiedział nawet jaką, ale chciał tego całym wytężeniem swej młodej woli. Nie minęło wiele czasu, a jego podróżniczy byt zapragnął spokoju, wtedy osiadł Tam na stałe, zaprzyjaźniając się z ulicą i ścianami. Poznawał ludzi i istotę miejsca. Ci ludzie, To miejsce, go przeniknęli i nasycili jego pragnienie. Mimo tego, że nie odnalazł niczego czego myślał, że pożąda.



Pewnego dnia zobaczył, jak przedmioty i myśli krążą w społeczności, cały czas się transformując. Zrozumiał wtedy wartość ruchu i jej tajemnicę. Jednak sam się nie poruszał, nie wprowadzał swojej kreacji w ten świat, właśnie po to aby uchwycić aktywność, która go otaczała. Zrozumieć jej przemiany i to jak z czegoś tworzy się coś odmiennego.
Obserwował.
Wreszcie zamiast ludzi i zdarzeń ujrzał ciemność, która się kryła za całą misterną strukturą. Przeraziła go do głębi. Nazwał ją za przykładem innych Złem i wyklął ze swego życia. Poczuł wtedy, że musi znaleźć coś innego, coś co by mogło się przeciwstawić sile zła, a także wypełnić pustkę po niej.



Szukał na ulicy, w świątyni, i w pałacu, jednak jego spojrzeniem władała ciemność, którą odkrył.
Nowa siła przyszła do niego nieoczekiwanie, w kobiecej dłoni, która siała zboże. Wtedy poznał siłę, którą nazwał za przykładem innych Dobrem.
Wyszedł ze swojego mało znaczącego dla Tego miejsca zaułka i głosił prawdę Dobra na ulicy, w świątyni, i w pałacu. Wpierw wyśmiano go, a gdy to zawiodło, został wyklęty i wygnany przemocą. Pięścią, kamieniem, i laską. Zawiedziony i obolały udał się do lasu - skąd przybył, i gdzie przez tak długi czas był jego dom, czasem tylko przegryzany poprzez odwiedziny w innych miejscach.



Położył się na skale, wpierw z zamkniętymi oczami - odpoczywał.
W pewnym momencie poczuł na sobie westchnienie wiatru, wtedy odważył się spojrzeć w przestrzeń.
Co ujrzał?
Gąszcz zieleni pod nim, miasto znajdujące się przed nim, oraz niebo ponad nim. Zrozumienie spłynęło na niego wraz ze światłem gwiazd, wraz z wonią miasta zmieszaną z zapachem roślin, wraz z chłodem powietrza, i twardością kamienia.
Cicho i delikatnie.
Twardość okazała się pieszczotliwa, chłód przyjemny, woń łagodząca siłą wspomnienia i życia z niej bijącego, a gwiazdy dały mu żar rozlewający się po całym jego ciele. Kiedy wracał ujrzał Dobro i Zło, ich współpracę i nieustający konflikt, który gorzał między nimi. Wieczne przenikanie. I teraz sam je nazwał. Nazwał je Ładem, ładem o dwóch biegunach. Nie dobrym i złym, a negatywnym i pozytywnym. Zobaczył Ład na ulicach, w świątyni i w pałacu, zrozumiał harmonię i jej nieskończoną sinusoidę, odkrył to w samym sobie.
Uśmiechnął się lekko, do świata, do siebie.
I tak właśnie zakończyła się jego wędrówka, a rozpoczęło się życie.



Co odnalazł?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Las

Dlaczego las śpi?
Ponieważ każdy jego oddech kosztuje miliardy atomów, gdyby się zdecydował odetchnąć pełną piersią, to wtedy stałby się straszny.
Mógłby zobaczyć o wiele więcej, przejść się ulicami, poznać ludzi.
Skażonych przez ludzkość.
Dlatego chodzimy do lasu, który stoi w miejscu, bo tak naprawdę najbardziej pragniemy poruszać się po wydeptanych ścieżkach, lubimy to co jest znane i mieści się w granicach fast-foodowej percepcji.
To jest imperatyw.
Lubimy typowe sytuacje, przewidywalnych ludzi.
Boimy się porażki, miejsca, osoby, z którą nie damy sobie rady.
I zawiedziemy, ich? Nie, absolutnie nie. Zawiedlibyśmy siebie, swój obraz jaki mamy o sobie, albo który pragniemy wykreować.
I tak utrzymujemy siatkę znajomości dla różnych celów, niektórzy szukają okazji do wykorzystania umiejętności znajomego, dla poczucia akceptacji lub przynależności do grupy, inni dla okazji do ruchania, jeszcze inni szukają po prostu relaksu, nigdy nie docierając do istoty swoich kompanów.
A czy to nie jest pasjonujące?
Jakby tak – odkryć człowieka?
Jak poznać go, dotrzeć z nim w trakcie rozmowy, czy też wspólnej czynności do najgłębszej jej/jego części.
Tym trudniejsze jest to wobec płci przeciwnej, to jest inny świat, inna logika, inne odczucia w danych sytuacjach.
Inne naciski, wpojone jak psu Pawłowa, którym ulegamy, przebywaliśmy tyle czasu w otoczeniu które nas programowało, jak tutaj odkryć chociażby siebie samego?
Jak to zrobić jeśli składamy się tylko i wyłącznie z masek, nakładanych na różne okazje, nawet wtedy gdy patrzymy w lustro?
Czasem wyskoczenie przez okno (na parterze) i bieganie po śniegu pomaga.
Czasem papieros na wielkim pustym parkingu pomaga.
Czasem słuchanie drugiej osoby, która ma coś do podzielenia się ze mną pomaga.
Czasem spacer kiedy pada śnieg – też pomaga.
Czasem łyk świeżego powietrza.
Czasem padający śnieg mnie wzrusza, powoduje, że zapominam o maskach.
Czasem blask słońca o poranku.
Staję się wtedy pełnowartościowy. Na parę chwil odrywam się od swojego brudu i jestem sobą.

sobota, 13 kwietnia 2013

Starczyło was na dwadzieścia lat

Starczyło was na dwadzieścia lat,
dziś w gruzach leży wasz wyśniony świat,
wskrzeszaliście legendę,
pióra smak,
broni szczęk,
zerwanymi nićmi
spalone mosty tkaliście,
dzisiaj znamy was mgliście,
z nut,
ze słów,
ciemna krew cieknie,
w jaskini naszych snów,
cichutko krzepnie –

piątek, 12 kwietnia 2013

He Wishes for the Cloths of Heaven
Had I the heavens’ embroidered cloths,
Enwrought with golden and silver light,
The blue and the dim and the dark cloths
Of night and light and the half-light,
I would spread the cloths under your feet:
But I, being poor, have only my dreams;
I have spread my dreams under your feet;
Tread softly, because you tread on my dreams.

William Butler Yeats