Spotkaliśmy się podczas protestu, ona
stała nieco na uboczu, jakby nie wiedziała czy się przyłączyć,
czy tylko przyglądać się paradzie rozgrzanych serc i zaciemnionych
umysłów.
Kiedy wkraczamy w tłum trudno się
wycofać, on ma swoje wymagania i zobowiązania, jeśli już odważysz się zrobić
ten krok razem z rzeszą ludzi... Dostajesz wielki zastrzyk energii i przyjemne poczucie
wspólnoty, zatraca się racjonalny cel, zalewają napływające
emocje.
Niosłem krzykliwy transparent, nie
mogłem tak po prostu go zostawić, pełniłem funkcję publiczną,
gdybym zdezerterował natychmiastowo poczułbym się źle, jakbym
wtedy mógł do niej podejść?
Co jest ważniejsze, idea czy ona? To w co chcę wierzyć i spełnić, to co jest odległe, za mgłą niepewności, czy konkretna twarz, włosy, oczy, usta...?
Co jest ważniejsze, idea czy ona? To w co chcę wierzyć i spełnić, to co jest odległe, za mgłą niepewności, czy konkretna twarz, włosy, oczy, usta...?
Może to było przedziwnie splątane.
Skandowałem razem z płynącym tłumem.
Pełne ekspresji twarze manifestantów zostawiały smugi w mojej
pamięci, wspólny rytm dryfujących ust i gardeł.
Ona szła z nami, a jednocześnie
odrobinę obok. W każdej chwili mogła odejść i powiedzieć w domu
– dzisiaj widziałam protest, wielki tłum sunął wystraszonymi
ulicami, ciekawe, czy oni wierzą w to, że uda im się coś zmienić? Nie ma tam drugiego dna, które jest ciemne i oślizgłe?
Może to kolejni oszuści?
Kiedy tylko mogłem miotałem spojrzenia na
jej lekko zaczerwienione policzki, na jej smukły profil kości
policzkowych, na długie ciemne włosy przesłaniające delikatne ramiona.
Zapaliły się lampy, na początku ledwo migotały, by chwiejnie zabłysnąć słabym światłem, z każdym naszym krokiem ich płomień potężniał. Miejski bruk wzdychał z każdym naszym poruszeniem.
Zapaliły się lampy, na początku ledwo migotały, by chwiejnie zabłysnąć słabym światłem, z każdym naszym krokiem ich płomień potężniał. Miejski bruk wzdychał z każdym naszym poruszeniem.
Atmosfera się zagęszczała, wydawało
mi się, że słyszę pomruki burzy, która powoli i nieubłaganie
nadciąga, pomyślałem, że to dziwne, przecież prognoza pogody
mówiła, że dzień będzie czysty i suchy.
Tłum nie zwracał na to uwagi, tylko
poza programowymi hasłami i przyśpiewkami pojawiły się również
ostrzejsze, bardziej emocjonalne słowa. Wchodziliśmy powoli w stan
pasji, nikt nie mógł nas zatrzymać, moglibyśmy szturmować,
atakować w ekstazie, niszczyć w zapamiętaniu, by później usiąść
na gruzach i rozpisać nowy lepszy świat, pełen marmurowych praw.
Ona wciąż szła obok, już tym
samym miarowym tempem, cieszyłem się z tego, w
jakiś naiwny sposób miałem wrażenie, że to ma znaczenie między
nami, jakby uśmiechnęła się do mnie uwodzicielsko z roziskrzonymi
oczami, jakby odrzuciła włosy dłońmi, wiedząc, że
ja patrzę.
Mali chłopcy z zadowolonymi twarzami,
małe dziewczynki w sukienkach przesuwali się razem do przodu,
potrącając mnie, patrząc na mnie jak na intruza. Nawet nie wiem
dlaczego się zatrzymałem, transparent upadł na dwie sekundy, zanim
ktoś inny go podjął i poniósł do przodu. Straciłem ją ze
wzroku. Może dołączyła się do tłumu? Może odeszła w swoją
stronę tak jak sobie to wyobrażałem?
Niemrawo ruszyłem dalej, rozglądałem
się za nią tak, że moja szyja zaczęła pulsować z bólu.
Tłum kipiący energią stanął jak
wryty, wpadłem na panią w berecie, a na mnie wpadł chłopak w
zimowej kurtce. Kiedy się otrząsnąłem, zauważyłem, że daleko
przed kolumną maszerują dumnie policjanci, prosto na nas, poczułem
ukłucie w klatce piersiowej, przez tłum przeszedł dreszcz,
niektórzy nerwowo czmychnęli w boczne uliczki, niektórzy zaczęli
się przeciskać do przodu z groźnymi minami, jakby tylko na to
czekali, a większość patrzyła to po sobie, jakby badając czy
można odejść, czy też trzeba zostać, a może próbując wywrzeć
presję na innych w napięciu jakie się wytworzyło w powietrzu.
Wystraszyłem się, że ona tam jest,
że coś może jej się stać przeze mnie.
Wiem, to niemądra myśl, przecież
nawet na mnie nie spojrzała, ale ja na nią patrzyłem, czy to nie
wystarczy by poczuć więź z drugim człowiekiem?
Poszedłem do przodu, musiałem się
przepychać, z całych sił, jakbym płynął w gęstej zawiesinie
rosnącego gniewu i strachu w różnych natężeniach to tu, to tam,
miałem wrażenie, że zaraz wciągnie mnie wir, że zapłonie
brutalność.
Ale jej tam nie było, wśród
spoconych z emocji i krzyczących, byłem sam. Nagle poczułem się
strasznie oddalony od tłumu, to nie są te same hasła! To nie jest
to o co walczyliśmy, teraz to jest instynkt, walka o przetrwanie,
tłum chce po prostu trwać, próbuje rozpaczliwie odstraszyć
przeciwnika, stroszy piórka, pokazuje pazury, ale mur
funkcjonariuszy jest niewzruszony – to nie pierwsza demonstracja i
nie ostatnia, na której byli, wiedzą dobrze, że jeżeli pokażą
obojętność i dyscyplinę to tłum albo się rozpierzchnie
zupełnie, lub to co zostanie ugnie się pod ich przygniatającą
przewagą.
Byłem u rozpalonego czoła, krzyczałem
do mojego kolegi, współorganizatora, żeby przypilnował porządku,
żeby nikt nie sprowokował służb do pacyfikacji, ale on mnie wcale
nie słuchał, krzyczało do niego kilku rozgorączkowanych ludzi,
każdy co innego. Przywódca manifestacji gdzieś zniknął, nikt nie
wiedział kiedy i gdzie.
Coś nade mną świsnęło, to był
kamień, ten sam, po którym przeszliśmy, teraz przyszło mu nieść
nienawiść, był posłańcem od nas do funkcjonariuszy, za nim
poleciały następne.
Policja się zatrzymała. Sekundy
wlokły się niemiłosiernie, napięcie rosło, obie strony
wyczekiwały na ruch rywala, to był moment przez rozpoczęciem
blitz partii w grze, którą ktoś inny nam wyznaczył na tą godzinę.
Zamknąłem oczy.
Jak przez sen pamiętam ostrzeżenia
policji, że mamy się rozejść, albo użyją gazu łzawiącego,
potem był ból i pocieranie oczu, nie wiem, czy od razu, czy też
godzinę później, zupełnie zatraciłem poczucie czasu, krzyki mnie
ogłuszyły, pot i gaz upiły mnie swoim odorem, grzmoty były coraz
bliżej. Obrzydliwy swąd palonego plastiku, prażonego metalu i
benzyny pośród tego wszystkiego zmusił mnie do otworzenia oczu,
dźwięk helikoptera, który bardzo szybko nadlatywał tylko
pogłębiał chaos w mojej głowie, tymczasem co bardziej brawurowi
krzyczeli do policjantów z wykrzywionymi w grymasach twarzami tuż
przed ich tarczami, tłum rozlał się po całej szerokości ulicy,
tylko przy płonącym samochodzie było pusto.
Syreny zawodziły.
Wtedy to się stało, zamaskowany
mężczyzna rzucił z bliska płonącą butelką w funkcjonariuszy,
tarcza wybuchnęła niebieskim ogniem, policjant natychmiast ją
odrzucił i został wciągnięty do tyłu przez kolegów z dalszych
szeregów, a mała grupa oderwała się od nich i próbowała
pochwycić napastnika, natychmiast w jego obronie pojawiło się
kilku mężczyzn, starli się z tarczami i pałkami, którym na pomoc
ruszył mur, w którego stronę poleciały dziesiątki kamieni i
innych przedmiotów, tłum się rozprysł na kawałki, niektórzy
miotali w policjantów jak opętani, inni próbowali pokonać mur,
jeszcze inni oddalili się na względnie bezpieczny dystans, a
jeszcze inni uciekli. Zwyciężył instynkt przetrwania, tłum chciał
przeżyć za wszelką cenę, nieważne czy szedł prosto w ogień,
czy oddalał się od niego.
Nawet się nie obejrzałem, a znalazłem
się w ogniu walki. Policjant legł nieprzytomny tuż przede mną po
trafieniu kamieniem w bok hełmu ochronnego, obok mnie leżała
dziewczyna z rozbitą głową, kto ją sięgnął, swój czy wróg?
Jakie to właściwie ma znaczenie dla niej?
Kilka kroków dalej wśród dymu
dojrzałem na ziemi chłopaka, a na nim funkcjonariusza, który
bezlitośnie i fachowo bije go po rękach, którymi on zasłania
głowę, coraz słabiej. Dwie sekundy później padł na ziemię,
zanim zdążył się otrząsnąć zdarłem mu hełm i zacząłem go
nim okładać.
Nie pamiętam nic co później się
wydarzyło, mogę sobie tylko wyobrażać na podstawie zdjęć reporterów, że eksplozje brutalności i gryzący swąd strachu wypełniły
ulicę, postawiły ją w ogniu, osmaliły kamienice, rozsypały bruk
miejski i szkło, powaliły dziesiątki ludzi leżących wśród tego
pejzażu, w tym i mnie.
Obudziłem się w samochodzie
policyjnym, wszystko było czerwone, nie mogłem podnieść prawej
ręki, kiedy w końcu otarłem krew z twarzy, zauważyłem, że nie
jestem sam w tym półświetle, półświatku, ze mną siedziało
albo bezwładnie zwisało z siedzeń czterech mężczyzn, z których
tylko jeden wyglądał na przytomnego i kobieta ze zmiażdżonym,
bezkształtnym nosem i napuchniętą twarzą, jakby uderzyło ją
kowadło. Na podłodze stygnąca krew niedoszłych rewolucjonistów.
Syreny były wszędzie. Czy to karetki?
Zanim zdążyłem poczuć ból, ktoś
otworzył drzwi od pojazdu krzycząc – tutaj, bierzcie ich do
szpitala!
Uniosłem powoli głowę, cholernie
bolała mnie szyja, nie pamiętałem dlaczego, a tam w drzwiach
stała ona, z podniesioną osłoną na twarz, z osmalonym uniformem,
pełna ekspresji i energii
zemdlałem.
zemdlałem.