wtorek, 2 grudnia 2014

Samotność

Wyrwanie z matczynego łona.
Zaczynając swój byt w macicy matki, płód po wykształceniu się układu nerwowego czuje niesamowitą bliskość organizmu rodzicielki, bicie serca, szum krwi i oddech matki są dla niego najważniejszymi bodźcami. Świat zewnętrzny jest przytłumiony przez wody płodowe. Gdzieś tam, niewyraźny, ale to właśnie on wpływa na rytm serca, ciśnienie i częstotliwość oddechu matki. Ona jest pośrednikiem dla płodu, daje mu odczuć co to znaczy żyć, już wtedy, kiedy on znajduje się wciąż w środowisku ochronnym, postrzegając to co jest na zewnątrz poprzez filtr swojej matki.
To co ona je, staje się pożywieniem dla niego, każda emocja również. Dziecko odczuwa radości i smutki, potrafi się stresować, przeżywa okres ciąży wraz ze swoją matką.



Dostrzeżenie odrębności od świata.
To wszystko się zmienia w momencie narodzin, który większość z nas powitała krzykiem i płaczem, by się uspokoić po usłyszeniu tak dobrze znanego nam rytmu serca naszych matek.
Na początku niemowlę, a potem już małe dziecko nie wie, że jest czymś odrębnym od świata. Postrzega ból u rówieśnika, który stłukł sobie kolano jako swój własny. Widząc radosną twarz, która się do niego zbliża, też staje się radosne. Dopiero w około drugim, trzecim roku życia rozpoznaje tą różnicę.
Na dobre wkracza w świat, ze swoją świeżo rozpoznaną podmiotowością. Żeby nie być samotne, potrzebuje obecności innych ludzi - rodziców, innych dzieci, z którymi mogłoby przebywać, obserwować otoczenie i wchodzić w coraz śmielsze interakcje. To oznacza niezliczoną ilość możliwości i zagrożeń dla kształtującej się osobowości.



Przepołowienie.
Szybko się okazuje, że nie zawsze jest akceptowane, dzieci są bardzo bezpośrednie w swoich sądach emocjonalnych, kochają, nienawidzą - co jest uzależnione od niewielkich zmian. Na tym etapie dziecko uczy się wchodzić w interakcje z innymi dziećmi, z dorosłymi, ze zwierzętami. Zależnie od doświadczeń wykształca się poczucie własnej wartości, empatia etc.
Rodzice chcą je wychować, co zazwyczaj oznacza, że część cech i tendencji  w zachowaniu dziecka jest piętnowana, a inna część nagradzana. Wyłania się część osobowości, która staje się 'ciemną stroną', którą można okazywać tylko niektórym, albo też nikomu. Nagle dziecko zderza się z samotnością. Starając się wpasować w wymagania rodziców i grupy rówieśników musi być uważne, przecież chce być akceptowane.
Niektóre wzorce prowadzą do roli błaznów klasowych, agresorów, wycofanych i pilnych w nauce, oraz wielu innych.



Budowanie relacji.
Dziecko, które zaczyna szkołę podstawową, ma przed sobą nawiązywanie wielkich przyjaźni dziecięcych, grupa kolegów/koleżanek, która początkowo może być mieszana, ma tendencję do wyodrębniania ze względu na płeć. Grupa społeczna, w której dziecko uczy się funkcjonować na tym etapie jest bardzo ważna. Może ona podważyć dogmat, którym jest zakładanie dziecka, że to co przekazują mu rodzice to prawda (mimo wszystko). Dziecko odnajduje się poza bezpieczną przystanią domową i szkolną, zwiększa się jego pewność siebie, o ile wcześniej nie zdążył się wycofać z relacji koleżeńskich z powodu odrzucenia.



Narastająca dziura dojrzewania.
To tutaj dzieją się efektowne zmiany w zachowaniu, dziecko powoli staje się w pełni dojrzałym biologicznie człowiekiem. Jednakże, większość z nich ma swoje korzenie we wcześniejszych fazach, w okresie nastoletnim "zbiera się żniwo", wcześniejszych doświadczeń, metod wychowania, interakcji z otoczeniem.
Następują pierwsze zauroczenia i powrót zainteresowania płcią przeciwną, mogą być bardzo erotyczne, mogą być idealistyczne. Szybko wychodzą braki i złe tropy, przed którymi dziecko nie miało możliwości się uchronić. Jest jeszcze pozbawione w pełni abstrakcyjnego i analitycznego myślenia, a często również okaleczone emocjonalnie przez nadmierną kontrolę i dyscyplinę nad jego poczynaniami.



Relacje kobieta – mężczyzna, czyli bigos.
W jaki sposób dwójka ludzi, z których każde posiada ubytki w osobowości - czegoś im brakowało w dzieciństwie i młodości, mają stworzyć związek oparty na miłości i otwarciu się na drugą osobę? Mam wrażenie, że w takiej sytuacji pojawia się okazja, by zapełnić dziurę w środku.
Czy to jest poczucie braku kontroli, czy brak czułości, czy niepewność co do jutra, czy też niska samoocena. Druga istota ludzka, która jest z nami związana, to naturalny obiekt pozwalający to nadrobić poprzez jego reakcje na nasze zachowania, które z czasem podlegają kształtowaniu przez system kar i nagród "on sobie ją wychowa na żonę".
Potem moim zdaniem okazuje się, że emocjonalna szarpanina wypełnia dni i noce, jest świetnie, kiedy partnerzy się godzą i wypełniają wzajemnie braki, jednak na dłuższą metę jedna ze stron może stracić coś bardzo ważnego, podmiotowość . Ona zanika jeżeli egoizm jednej ze stron jest połączony z nieświadomością, albo wręcz ze świadomym podporządkowywaniem sobie emocji partnera.



Ostateczna samotność, niemożliwa do wyparcia.
Moim zdaniem istnieje coś takiego, co nazwałbym ostateczną samotnością, pewne decyzje, czyny, a także zdarzenia są możliwe do przeżycia tylko przez jedną, jedyną jednostkę, która znajduje się w centrum tych doświadczeń. Na przykład:
Śmierć.
Urodzenie dziecka.
Ponoszenie odpowiedzialności za swoje życie.
W tych punktach można czuć wsparcie, bliskość, ale to nigdy nie będzie wspólne. Gdyby odwołać się do symboliki religijnej, to można byłoby przywołać Sąd Ostateczny.
Czyli my przed Bogiem również jesteśmy samotni.



Anonimowość tłumu.
Tłum nie ma imienia i nazwiska, ma nazwę, ma swój charakter, ale nie jest człowiekiem, Jeżeli chcesz do niego należeć, to musisz wyprzeć pewną część swojej osobowości, ponieważ tłum to zbiorowość, dla której jednostka nie ma większego znaczenia. Jedynie lider jako jednostka ma pewien wpływ na charakter tłumu, ale ostateczną decyzję podejmuje cała grupa, mogą odmówić, mogą po prostu zignorować i to nie są najłagodniejsze z opcji.
W zamian otrzymujemy bezpieczną maskę, wiele innych osób ją nosi razem z nami, możemy czuć się w swoich rolach swobodni i pewni siebie. Tylko, że i tak będziemy samotni, poza momentami, gdzie zjednoczenie serc i umysłów jest pełne.



Mi to trochę przypomina sytuację, kiedy uczymy się, że istnieje nieakceptowana część naszej osobowości. Może człowiek potrzebuje być akceptowanym, a czy jest coś lepszego niż akceptacja ze strony setek, dziesiątek tysięcy ludzi?
Jakie to ma znaczenie, jeżeli i tak jesteśmy na pewnym poziomie (czy to biologicznym, czy duchowym) samotni i tego nie da się wypchnąć na stałe z naszego umysłu?
Dokąd prowadzi zagłuszanie własnej samotności? Może dlatego facebook stał się tak popularny, ze swoim tworzeniem elektronicznych tłumów i grup społecznych?
Może tak naprawdę jesteśmy samotni we wszystkim co robimy, nigdy nie wiemy dokładnie jaką reakcję powodujemy w drugiej osobie, możemy jedynie interpretować komunikat zwrotny.
Może warto byłoby podać rękę samotności i wyruszyć w świat jako człowiek pogodzony z tym, że nie jest się pępkiem wszechświata, że aprobata i dezaprobata innych ludzi zależy od nas, że dzielenie się - mnoży, a zagarnianie do siebie - powoduje ubytek.




środa, 26 listopada 2014

Samotność II

Według badań spędzamy coraz mniej czasu na nieformalne kontakty z innymi ludźmi (1).
Z wielu innych wynika (np. 2), że istnieje powiązanie aktywności online i używania narzędzi do kontaktowania takich jak facebook, twitter ze zmniejszeniem się częstości spotkań "na żywo". Świat elektronicznych znajomości jest substytutem realnych kontaktów. Przy czym jest dużo bardziej płytki, przelotny, znajomości zawarte w ten sposób są łatwe do zerwania i na dłuższą metę niesatysfakcjonujące.

Człowiek, aby pozostawać na dłuższą metę w stanie zadowolenia i stabilizacji emocjonalnej, potrzebuje przynajmniej jednej osoby, na której może polegać bezwarunkowo (3) Osoby, które nie posiadają takiego kogoś są dużo bardziej podatne na choroby psychiczne, a także dużo łatwiej zapadają na wiele chorób. Jest to kryterium uwzględniane w badaniach mierzących poziom zadowolenia z życia.

Dlaczego tak jest?

Moim zdaniem w obecnych czasach jesteśmy bardziej samotni niż kiedykolwiek, przy czym to nie jest bezwarunkowo negatywne w moim odczuciu.
Wielorodzinny model rodziny przestał funkcjonować, a sama rodzina utraciła wiele z siły oddziaływania - możemy się przekonać, że istnieje inna "prawda", niż ta pochodząca od naszych rodziców.
Znacznie zwiększyła się sfera prywatna, o której decydujemy, jeśli tylko chcemy, to możemy prowadzić anonimowe życie na dużym osiedlu w aglomeracji, gdzie niekoniecznie musimy znać swoich sąsiadów.
Powiększyła się ilość narzędzi samotności, które umożliwiają izolację i przeżywanie doświadczeń w swoim towarzystwie. Jak chociażby słuchawki, powodują one w znacznej mierze odsunięcie się od tymczasowych grup społecznych, np. w czasie podróży miejską komunikacją.
Już nie potrzebujemy pomocy, we współczesnym świecie jest mało zagrożeń wymagających pomocy od innych osób, prawo, służby państwowe i prywatne powodują, że możemy wieść bezpieczne i w pełni samodzielne życie.
Internet powoduje, że wzrasta tendencja do szukania osób o podobnych poglądach, przykład - fora internetowe, portale tematyczne, z jednej strony powoduje to specjalizację i zwiększenie wiedzy, a z drugiej unikanie wymiany myśli w sytuacji kiedy dyskutant się z nami nie zgadza - w naszym zakątku sieci znajdziemy osoby zgadzające się z nami co do zasady (np. audiofile), a dyskusja jest pozbawiona napięcia i konfliktu: "jestem wartościowy, czy nie?".

Jeżeli człowiek to kosmos, to cywilizacja ludzka jest morzem alternatywnych światów, które rozgałęziają się w różnych momentach życiowych, na różne sposoby, w różnych warunkach początkowych i dotykane są niezliczonymi doświadczeniami, wpływającymi na każdy aspekt naszej osobowości.

Moim zdaniem samotność, którą określiłbym jako brak głębszych relacji z innymi ludźmi, powoduje po pierwsze niezadowolenie z życia, po drugie zwiększa podatność na poglądy i postawy przedstawiane przez osoby trzecie (portale internetowe, telewizja, gazety, brukowce, książki, seriale etc.), po trzecie zubaża na dłuższą metę osobowość, ograniczając ilość wyjątkowych doświadczeń.

Ale czy to jest jedyny typ samotności?
Jak można inaczej ująć samotność?


c.d.n.


środa, 22 października 2014

Pierzeja II

Mgła wzbijała się znad pól, ścieląc trasę przed nim, jadąc samochodem 140 km/h rozbijał jej tumany, które spływały łagodnie po masce i dachu, nikogo innego nie było na drodze. Najpierw łagodny długi zjazd, który spowodował serię ciarek na jego grzbiecie, potem łagodny podjazd, na którym kłęby mgły powoli zanikały, jechał jak we śnie. To pragnienie, które nie pozwalało mu usnąć, to które budziło w nocy, to które trwało pośród snów, to które nie pozwalało wstać rano... Właśnie teraz go poderwało, poczuł euforię, ciarki wydawały się niekończące, serce biło mu jak młot, miał wrażenie, że za chwilę się udusi, a jednocześnie to było takie wspaniałe.
Głos w głowie szeptał - "a co by było gdybyś skręcił w tej chwili? Nie chciałbyś tego zobaczyć?"
Na lewo i na prawo były pola, łąki, ugory, niewiele drzew przy drodze. W myślach poczuł szarpnięcie, samochód oderwał się płynnie, jakby w spowolnieniu od drogi, przez ułamek sekundy leciał, a wraz z nim wszystko co znał, uderzenie było potężne, poduszka powietrzna wystrzeliła mu w głowę, która została wykręcona przez siłę przeciążeń rządzących jego ciałem, nastała ciemność, ale samochód jeszcze koziołkował, wśród jęku konstrukcji i krzyku gnącej się blachy. Wrak spoczął, orząc połać ziemi, o której nikt nie myślał.


Wjechał prosto w czarny las, przedzielony jedynie asfaltem, poczuł niepokój, kiedy ściana drzew zasłoniła ciemne niebo i wszystkie punkty odniesienia wokół niego.
Hamował silnikiem, delikatnie dokładając hamulec, podziwiał surowość ciemności, która tutaj władała przestrzenią, nagle dojrzał sarnę, wyhamował, na szczęście był cały czas na długich i zwolnił, udało mu się nawet bez pisku opon, sarna jeszcze przez chwilę patrzyła się na samochód z pobocza, po czym czmychnęła w objęcia drzew.
Wysiadł i zapalił papierosa, opierając się o maskę, było tutaj cudnie, ani jednego samochodu w promieniu wielu kilometrów, ostatecznie to był środek nocy i mało uczęszczana droga. Kiedy skończył palić, postanowił się odlać, przed wyruszeniem w dalszą podróż, zrobił kilka kroków, wszedł między awangardę drzew, zaczął lać, para biła od strumienia moczu.
Wtedy usłyszał dźwięk szeleszczących liści, wolne przemieszczanie się jakiejś istoty, "oczywiście to ta sarna", pomyślał sobie. Zapiął portki i zaczął nasłuchiwać, wydawało mu się, że jest więcej zwierząt w pobliżu, "dwie, czy trzy?".
Wrócił do samochodu po latarkę i zgasił silnik, mimo że zdawał sobie sprawę, że to niezbyt mądre, w końcu samochodu nie było przez to w ogóle widać, po prostu czuł, że w tej chwili to jest potrzebne. Wszedł na paręnaście kroków do lasu, łamiąc pomniejsze gałązki i szurając o liście, zaświecił latarką, odpowiedział mu szelest i kilka par oczu, które światło latarki odbijały niebieskim niepokojącym poblaskiem.
Nagle zrozumiał, że jest intruzem, że naruszył czyiś dom i spokój - "masz jakiś problem? Chcesz dostać z dyńki?" niejasno poczuł, że zwierzęta mówią do niego.  Sarny stały w półokręgu wokół niego, w bezpiecznej odległości, niemal czuł, jak pomału zacieśniają swoje szyki, szeleszcząc to tu, to tam, było w tym coś niesamowitego.
Zrobił jeszcze kilka kroków i zgasił latarkę. Teraz pozostało tylko światło półksiężyca i gwiazd, a także dziwne poczucie, że jest tutaj niebezpiecznie, że coś czyha w ciemności przed nim, że być może nie zdążyłby dobiec do samochodu w porę. Te sarny nie były nastawione do niego przyjaźnie. On był sam. Mimo strachu, upajało go to spotkanie, z tą przedziwną siłą.
"Człowiek i natura tak bardzo się od siebie oddaliły. Czy my zawsze byliśmy wrogami? Czy potrafimy zaprzyjaźnić się tylko na naszym własnym podwórku? Czy kiedykolwiek rozumieliśmy zwierzęta, czy je szanowaliśmy?" - Pomyślał.
Miał dużą ochotę wejść głębiej w las, ale bał się, zapalił drugiego papierosa, paląc czuł, że sarny są coraz bliżej, zaczął się cofać, czuł narastającą presję i wiedział, że to on musi się wycofać, potknął się, fajka wypadła mu z ręki i zgasła na wilgotnym mchu, zanim wstał i złapał latarkę, która się potoczyła na bok prawie się zeszczał ze strachu. Miał wrażenie, że za chwilę coś na niego skoczy, w desperacji zrobił kilka kroków do przodu drąc mordę na pełny regulator, zwierzęta cofnęły się spłoszone, na chwilę ich oczy zniknęły.
"Gonić je kurwa, dlaczego mnie nie akceptują tutaj? Przecież to jest las posadzony ludzką ręką." pomyślał "Bez nas debile, byście nie miały gdzie żyć!" - Krzyknął w ciemność.
"Wróć się po pistolet i zastrzel te chodzące gównojady" - coś powiedziało w jego głowie, w taki sposób, że poczuł ciepło przy uchu, nie mógł się oprzeć.


Sarny po prostu tam były, żyły w lesie przy drodze, wychodząc na żer w pola, wiele z nich nie dożyło sędziwego wieku. Mimo braku naturalnych przeciwników, przerażające stalowe machiny, które pruły przed siebie po zniszczonej ziemi rycząc, zabierały członków stada.

Chłód stali w dłoni pasował mu znakomicie, teraz szedł z uśmiechem, bez żadnego strachu, co najwyżej wypierdoli na mokry mech, czuł podniecenie, jego penis nabrzmiał i powodował, że jeszcze przyjemniej mu się szło. Sarny straciły rezon, ich półokrąg się rozproszył, ale wciąż tam były, przemieszczały się wgłąb lasu razem z nim. On ich za cholerę nie mógł dojrzeć, "jak mam kurwa strzelać, nie widząc celu?!" - pomyślał.
Po chwili kluczenia między drzewami i przedzierania się przez krzaki się przewrócił, broń wypadła mu z ręki, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie wziął ze sobą latarki, po chwili panicznego szukania znalazł pistolet i ruszył przed siebie. Był już całkiem zlany potem, serce mu biło tak jakby miało wypaść z klatki piersiowej. Zdołał ujść kilka kroków, kiedy zdał sobie sprawę, że już nawet nie słyszy zwierząt. Z wykrzywioną w grymasie gniewu twarzą zaczął strzelać, przed siebie, na boki, huk był otrzeźwiający, kłęby dymu malownicze pośród krótkich błyśnięć, strzelał póki nie opróżnił magazynka.
"chyba nie trafiłem ani jednego gównojada" pomyślał, oparł się plecami o drzewo, teraz poczuł zmęczenie, adrenalina wciąż buzowała w jego krwi, noga mu dziwnie pulsowała, jakby od wewnątrz "jeszcze ta pierdolona noga" - powiedział z wyrzutem na głos, nagle zachciało mu się śmiać.
Więc śmiał się, do rozpuku, przez dobre piętnaście minut, zgięty w pół. W ten chłodny mglisty wieczór spomiędzy drzew ledwo było widać księżyc.
Osunął się na ziemię, poczuł zimno i wilgoć, przylepił się. Odpoczywał czesząc palcami mech, wyrywając pojedyncze łodygi, o niczym już nie myślał.


Nagle usłyszał pisk opon, a potem huk, który wzbił się jak grzmot nad ciszę lasu, cisza, która potem nastała była dziwnie złowieszcza i orzeźwiająca, ot, coś podniosło krzyk i umilkło - na zawsze?
Poszedł w kierunku, z którego dobiegł dźwięk, długo szedł, był półprzytomny, w kierunku przeciwnym niż księżyc, miał wrażenie, jakby go popychał delikatnie do przodu.
Dotarł do drogi, do swojego samochodu, wsiadł do niego - kluczyki były wciąż w stacyjce, zapalił silnik i światła, był cały brudny, poharatany, przemoczony i zmęczony jakby wziął udział w maratonie. Rozdarte spodnie nasiąknęły krwią.
Światła drogowe wydobyły z mroku wrak samochodu, z przodu, po lewej stronie, był jakby przyczepiony do drzewa. Ktoś musiał jechać i zauważyć w ostatniej chwili jego auto, skręcił gwałtownie by uniknąć zderzenia i zamiast samochodu powitało go drzewo. Mokra nawierzchnia. Mgła i noc.


Uśmiechnął się.

piątek, 8 sierpnia 2014

Pierzeja I

Słońce zaczęło prażyć.
Zjechał na żwirowe pobocze przy wyjeździe z brudnego i zakurzonego miasta, które czasy swojej świetności miało dawno za sobą, wciąż duże, żyjące, ale już bez iskry, która dała początek gorączce, w jakiej zostało zbudowane. Zastawiając swoje wszystkie oszczędności, biorąc pożyczki, liczyli na świetlaną przyszłość, to są sny ludzi, których już nie ma, po nich – wąskie ulice, kwartały kamienic, miasto oparte na liniach i prostopadłościach. Matematyczna konstrukcja. Którą obudowało ulicami i alejami nowe pokolenie, pierzeje w zbyt wąskich przesmykach zostały zniszczone, zasiedlono okręgiem dawne miasto, wsie i przedmieścia uległy brutalnemu planowaniu.

Swąd samochodów w ruchu podnoszących pył dobiegł do niego.

Zapalił papierosa i spojrzał na zegarek, jednocześnie zaciągając się głęboko, wybiła godzina 8:36.
Setki samochodów wjeżdżało w betonowego kolosa, do pracy, na uczelnię, na zakupy. Ku codziennym troskom i problemom. Autobusy, tramwaje wypełnione ludźmi, którzy zwieszali głowy ze smutnymi wyrazami twarzy, dojrzeć uśmiechniętą osobę – rzadkość. Słuchawki, książka, okulary przeciwsłoneczne, albo po prostu wzrok wbity w przestrzeń, nadawały tej zbitej, stłoczonej masie żelastwa i osób nastrój przygnębiającej izolacji. Niemal nie dostrzegali innych będących tuż obok. Zapatrzeni w czubki własnych nosów.

Splunął.
Odpowiedział mu obojętny szum zielonego lasu, pomyślał, że niedługo spadną liście, a rośliny zaczną obumierać.

Kiedy był tuż po studiach, sądził, że uda mu się odnaleźć, że będzie jednym z tych, którzy kupują i sprzedają świat na giełdzie, by później uśmiechać się dobrotliwie, patrząc znad gazety na dzieci w swoim niemal-pałacu, na spokojnych przedmieściach zatłoczonego miasta, ale wciąż blisko głównych arterii komunikacyjnych. Że zachowa równowagę między ideałami, a rzeczywistością.
Niestety coś po drodze nawaliło. A mówiąc bardziej dosadnie – całkowicie się spierdoliło, nie chodzi o biznes, bo w tym był dobry, potrafił z łatwością nagiąć swoje możliwości do warunków i wycisnąć tyle, że później często był zaskoczony.

Spojrzał w niebo, w chmury, które znacznie lepiej wyglądały przez okulary słoneczne, niż gołym okiem. Kontrastowo.

Kiedy stracił swoją starą chęć do życia? Teraz potrzebował coraz więcej by czuć się zadowolonym, już nie wystarczył mu przyzwoity samochód, kobieta, o której mógł marzyć jeszcze jak był gnojem na studiach. Gdzieś uleciał zachwyt światem, swoim otoczeniem i przede wszystkim sobą. Został tylko brud, który przebijał się przez powierzchnię, na której jego gładki wizerunek nabierał coraz więcej rys i pęknięć.
Czuł obrzydzenie do tych wszystkich ludzi, pędzących bezmyślnie, w jego mniemaniu ograniczonych, o horyzontach myślowych osiemnastolatka, niezależnie doświadczenia życiowego.
On był znacznie dojrzalszy, tylko dlaczego do kurwy nędzy nie potrafił spojrzeć w lustro?! Golenie, jedyna czynność kiedy nie mógł tego uniknąć, na szczęście miał nowoczesną maszynę, która skracała męki do minimum. Inaczej by zwymiotował, albo rozjebał dłoń o szkło.
 

Każdego ranka czuł obrzydzenie do siebie, jego sny już nie były takie same jak kiedyś - wędrował po ulicach nieznanego miasta, gdzie jednak wszystko było dla niego w jakiś dziwny sposób znajome, odkrywał coraz to nowe miejsca, zakręty, proste, wzniesienia i zjazdy. Teraz albo nie pamięta snów i budzi się z przerażeniem na dźwięk budzika, albo wędruje po korytarzach, które nigdy się nie kończą, żaden skręt, żaden nawrót nie może go uratować. Czuje straszną obecność za swoimi plecami, strach go niemal paraliżuje, gdy gna na oślep, odbijając się od ścian na zakrętach, w momencie, kiedy nieznana siła go dopada - budzi się.
Po takich snach tępy ból w tyle głowy, który promieniuje w kierunku oczu go obezwładnia, tylko kilkanaście mocnych kaw w ciągu dnia, papierosy i leki powodują, że może funkcjonować.

Skończył papierosa, leniwie go dogasił w popielniczce samochodowej i wciąż mając przed oczami ludzkie zwalisko wrzucił bieg, zastanawiając się gdzie jechać, czy w ogóle jest sens jechać, może lepiej byłoby wrócić do domu i położyć się z butelką alkoholu przed telewizorem? To znacznie bezpieczniejszy wariant. A może zadzwonić po taksówkę? Samochody, które go omijały, wybijały rytm sekund jak metronom.
Wyszedł z samochodu i kiedy zrobił kroków w kierunku drzew, usłyszał szept "wyjdź z samochodu i wbiegnij pod ciężarówkę, to nie będzie bardzo boleć", rozejrzał się gwałtownie - zmroziło go, był sam. Nagle zebrało mu się na wymioty.

Miał złe przeczucia już z samego rana. Coś ma się stać, ale jeszcze nie wiadomo co, coś się zbliża, a może ktoś? - pomyślał.
- Chyba powinienem uciekać - powiedział na głos.

c.d.n.

czwartek, 19 czerwca 2014

Bańka intelektualna

Żyję w świecie swoich przekonań, wizji, ja jestem punktem odniesienia dla całego świata jaki postrzegam. Tłumaczę to co odbieram na swój język i poszukuję przyczyn, możliwości, rozwiązań takiego stanu rzeczy, jaki sam rozumiem i w sposób, który jest dla mnie właściwy.
Jestem ukształtowany doświadczeniami, które zebrałem w czasie życia tutaj, w takich warunkach jakie mnie otaczały, po podjęciu decyzji, które wybierałem na podstawie swojego rozeznania.

Jak pogodzić swój wewnętrzny świat przeżyć i myśli na ich temat, z światem zewnętrznym, w którym funkcjonuje tak ogromna ilość odmiennych spojrzeń na te same zjawiska, w świecie, w którym ja widzę niezliczone możliwości i drogi. Jak odróżnić, to co jest tylko moim wyobrażeniem – zbyt optymistycznym, bądź zbyt pesymistycznym i współbrzmieć ze samym sobą poprzez swoje czyny?

Codziennie funkcjonuję w swojej bańce, w której interpretacja dowolnego zdarzenia jest zabarwiona moimi poprzednimi przeżyciami i moim ich odbiorem.

Przypuszczam, że to dotyczy wszystkich ludzi. I to jest moim zdaniem naturalne, upraszczając, widzę w tym konsekwencję przyzwyczajenia – do określonego efektu emocjonalnego przypisanego do pewnego zdarzenia. Nie jesteśmy maszynami i każdy prezentuje całą gamę innych, choć często zbliżonych doświadczeń. Wychowaniem zajmują się rodzice, nauczyciele, rówieśnicy i inne osoby, które tworzą wspólnie z nami złożoną świadomość i nieświadomość, którą się posługujemy codziennie, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Problem pojawia się, gdy nasza świadomość i nieświadomość znacznie odbiega od rzeczywistości (sytuacja, inne osoby, wzajemne relacje i my pośrodku) z jaką obcujemy, innymi słowy, to co trzymało naszą osobowość w kupie w rodzinie, która stosowała psychiczną przemoc jako metodę wychowawczą, niekoniecznie się sprawdzi w tworzeniu więzów przyjaźni opartych na zrozumieniu, wspieraniu się i spotykaniu z drugą osobą bez maski (niestety o ile przemoc fizyczna jest już dostrzegana jako problem, to taka już niekoniecznie).


Jednak wierzę, że to jest możliwe. Pozamiatać. Wyjść. Nabyć coś nowego. Przemeblować. Nawet przeprowadzić się w nowe miejsce. Albo po prostu leżeć na polanie, z niebiańsko miękką trawą pod sobą, mając nogi wygrzane przez słońce, w nosie zapach spieczonej ziemi spłukanej przez deszcz, a w uszach gwar.

środa, 2 kwietnia 2014

Polecane w muzyce #1

Garść staroci (z mojej perspektywy):
Steely Dan
Zespół, który gra żywy relaks z intelektualnym zadziorem, pozwala odpocząć i jednocześnie pozostać ożywionym.
Spotify:  Playlista
Youtube:

Violens
Mistrzowie nastroju, gry emocjami na wielowarstwowym poziomie, którzy codzienny chleb razowy potrafią przedstawić w sposób subtelny i pociągająco świeży, innymi słowy - lubią intelektualne podróże w wewnętrzny świat przeżyć.
Spotify: Playlista2
Youtube:


Ludovico Einaudi 
Gra emocjami, która przeradza się w dryfującą łódkę, szukającą przystani, w blask słońca, który budując napięcie rozkłada się podczas wiosennego deszczu, by wielobarwnie zakwitnąć... A to tylko początek.
Spotify: Playlista3
Youtube: 

Garść nowości (j.w.):
Stereolab
Abstrakcja, zaangażowanie, innowacyjny pop.
Spotify: Playlista4
Youtube:
Band of Susans
Słyszałeś kiedyś rozum z sercem, które dochodzą do porozumienia i tworzą wspólnie nowy wymiar komunikacji?
Spotify: Playlista5
Youtube:

Black Rebel Motorcycle Club
Kilka emocjonalnych kawałków, tylko tyle, ale mi to wystarcza.
Spotify: Playlista5
Youtube: 

środa, 5 lutego 2014

Lady Godiva

Godiva, Lady Godiva (XI w.) – żona saksońskiego hrabiego Mercji, lorda Coventry Leofrica III.
Według legendy, gdy poprosiła męża, by złagodził drastyczne zobowiązania finansowe, którymi była obłożona ludność Coventry, ten postawił jej warunek: jeśli Godiva przejedzie konno przez miasto całkowicie naga – obniży podatki. Godiva postanowiła spełnić ów warunek, wymogła jednak na mieszkańcach, by wszyscy pozostali w tym czasie w domach, z zamkniętymi okiennicami, aby jej nie widzieli. Wszyscy usłuchali prośby, tylko jeden człowiek, krawiec, nazwany później Tomem Podglądaczem (ang. Peeping Tom), podejrzał okrytą jedynie długimi włosami Godivę przez otwór w okiennicy. Został za to ukarany ślepotą. Leofric docenił poświęcenie żony, dotrzymał danego słowa i zniósł wygórowane zobowiązania podatkowe. (tekst pochodzący z wikipedii - link do artykułu)


Obraz Colliera nie jest rewolucyjny, mimo to, urzeka mnie swoim pięknem - ciepłą kolorystyką, emocjami jakie przedstawia, a także nadzwyczajnością całej sceny (na pustych ulicach średniowiecznego miasta naga dama na koniu walczy o niższe podatki dla pospólstwa).


niedziela, 2 lutego 2014

Wspomnienia

Czym są?

Zapis o wydarzeniach z przeszłości, który przywołujemy.

Zapis ma to do siebie, że może być zmodyfikowany, albo nawet stworzony od podstaw.
Ale wciąż jawi się jako ten prawdziwy dla nas.

Osoby, które poznaliśmy, ich zachowania, wygląd, dźwięk, zapach, czy smak to tak naprawdę nasza interpretacja na ich temat, to co nasz umysł, podświadomość i coś co nazywamy duszą odebrały z przekazu, jaki był do nas kierowany.

To nie są te 'osoby', tylko ich projekcja, pewne wyobrażenie na temat ludzi, którzy istnieli, a teraz już są inni, lub też wcale ich nie ma pośród nas. W pewnym sensie to są duchy, niezdolne do pełnej interakcji z nami, określone w pełni przez to co jest w nas samych – czyli są bardzo intymne, unikalne, dla każdego z nas osobna.

Pewne wydarzenia, czy osoby, które dotknęły na większą skalę ludzi wyglądają z pozoru na takie same, dzięki odbieraniu informacji o nich poprzez media, które narzucają pewny tok myślenia, trafiają do nas w podobny sposób, nawet wtedy, jeśli przyjrzymy się znaczeniu dla każdego z osobna okaże się, że istnieją różnice, np. śmierć Jana Pawła II, czy powódź.

Niektóre wspomnienia przywołują silniejsze emocje od innych, są ważniejsze, trwalsze, niosą ze sobą pewną treść, która miała na nas duży wpływ. Czy to takie istotne, czy są odbiciem zdarzeń, które materialnie zaszły? I tak mają znaczenie poprzez nasz własny filtr świadomości. Jest w nich zawarta symbolika, coś co wtedy poczuliśmy i nam towarzyszy.

Niszczące, dołujące wspomnienia mają dla nas takie znaczenie, bowiem sami je im nadaliśmy, albo komuś pozwoliliśmy nam wmówić taką interpretację - zadały nam rany, ponieważ tak byliśmy w danym momencie skonstruowani. Ale i na to ludzka świadomość ma rozwiązanie – wypieranie.

Dla mnie, to oznacza, że 'złe' wspomnienia można po pewnym czasie jeszcze raz wziąć pod lupę – nie są posągiem, można odnaleźć w takich zapisach o poczuciu beznadziei, krzywdy, nienawiści czy strachu – siłę, która pozwoli tym negatywnym odczuciom przeminąć, pozwoli skuteczniej sobie radzić z podobnymi sytuacjami z odwagą i optymizmem, że uda się znaleźć rozwiązanie w zbliżonych warunkach.

To również oznacza, że 'dobre' wspomnienia, mogą nam towarzyszyć i pomagać trafiać na podobne doświadczenia w przyszłości.

Wspomnienia mogą nas ponieść przez czas. Moim zdaniem tylko, jeżeli otworzymy się na nowe, które dzieje się w tej chwili – teraz. Zamykanie się w błędnych kołach negatywnych czy pozytywnych odczuć z przeszłości powoduje, że odklejamy się od tego co realne i wydarza się na naszych oczach.

Jak bardzo jesteśmy naiwni, podporządkowując się temu co było, wynosząc to, nad to co jest, jakie by nie było.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Strumień #2

Jadę w zimowej scenerii, zapomniałem rękawiczek, a na głowie zamiast czapki mam słuchawki, z nich sączy się do mojej świadomości stara rzeka. W tramwaju pada śnieg, co tworzy surrealistyczne wrażenie. Nagle zza ściany gęstego dźwięku dochodzi do mnie krzyk dziecka. Utwór się wycisza i przełącza, matka rozmawia z kimś przez telefon, posępne brzmienie wypełnia moje uszy, powoli nabiera tempa, a w tle pojawia się kolejny krzyk dziecka, ni to szczęście, ni niezadowolenie.

Kilka chwil później, mój plecak, który trzymam na kolanach staje się również miejscem spoczywania kryształków wody, ekran dotykowy smartfona wciąż staje się przyozdabiany kropelkami wody, które rozpraszają światło, tworząc małe tęczowe punkciki, nieustannie znikają poprzez odparowywanie i pojawiają się nowe po stopieniu płatków na ciepłym wyświetlaczu, część zmazuję, ścieram palcami pisząc. Mój organizm przełącza się w tryb wzmożonej produkcji ciepła, czego początek zwiastował dreszcz, który przebiegł z góry na dół i z powrotem.

Miasta mają ze sobą potęgę, wytworzone z naturalnych materiałów, które uginają się pod ludzkim zamysłem, jak i z nowych sztucznych materiałów, skonstruowanych przez człowieka.

Palę tytoń, wchodzę na poziom, gdzie znajdują się tory, stamtąd widać miasto i jego światła. Dobitny widok. Wiatr niesie zimno i śnieg. Obłoki dymu mieszają się ze śniegiem i parą wodną z moich płuc, tworząc szaro - niebieski skrzący się pejzaż, na małą chwilę. Kiedy już dochodzę do dworca i siadam na dwa momenty, czuję ten ruch jaki się tutaj codziennie odbywa. Ręce bolą w zetknięciu z wątłym ciepłem jakie tutaj się chwieje. Ciemny dach, który przecieka podczas intensywnych opadów deszczu. Brudna posadzka. Na wszystko patrzy ochroniarz, który przystanął na schodach prowadzących donikąd.

Ruszam spokojnym krokiem do pociągu, przy kasie się dowiedziałem, że odjedzie zgodnie z planem. Ostatnio nie miałem tyle szczęścia. Kiedy już jestem w środku, zaczyna się oczekiwanie na to kopnięcie mocy, które nas poniesie w kierunku południowo zachodnim. Ono jest jak cichy gong, który powoduje konieczność ruszenia mechanizmów maszyny, zaczyna się relacja.

Otwieram okno. Kolory nabierają soczystości, a przestrzeń przejrzystości. Przejeżdżam teraz obok przystanku autobusowego, z którego wspólnie ruszamy do centrum. Uświadamiam sobie, że zapamiętam ten przystanek, to miejsce na trasie. Oznacza ono dla mnie bliskość jaka z tego przystanka dzieli mnie od jej zasypiającej twarzy, od jej uśmiechu i oczu, w których jest coś niezwykłego i wzbudzającego wewnętrzne drżenie.

Ciepło pociągu mnie zaczyna obejmować, w tym kolosie ze stali, który jest napędzany elektrycznością - czuję się dobrze. Za oknami ciemność, jesteśmy jedynym jasnym punktem, powoli w tle pojawia się komin elektrociepłowni. Światła rozpalają się po lewo i po prawo. Małe miasto rozpościera się łagodnie, aż docieramy do stacji i centrum, sunąc po nachylonym nasypie, na którym łagodnie skręcamy. Budynki wysuwają się z ciemności, tory się rozwidlają, szpalery ulic biją światłami.
       Hamowanie.
           Stacja.
Wymiana pasażerów.
                   K o p n i ę c i e.

Ścigamy się z samochodem. Raz to my obejmujemy prowadzenie, raz on. Jego światła wydobywają fragmenty lasu i elementy ulicy z mroku. Przy przejeździe kolejowym zwalniamy, zostając w tyle.

Rozmowa, którą prowadzę dopełnia poczucie ciepła, które jest tutaj obecne, poszerza uśmiech.

Idę, szybkim krokiem mijam drzewa, których gałęzie i gałązki są pokryte soplami lodu, opadają ku ziemi jak lodowe palce, które chcą mnie pochwycić, opadają ku ziemi jak lodowe dłonie szpaleru baletnic, powyginane w niemych gestach. Trawa chrupie pod każdym moim krokiem, wygięta w łuk ciężarem deszczu, który zamienił się w lód, utrwalona w tym stanie. W tym zawieszeniu.

sobota, 11 stycznia 2014

Dżalaloddin Rumi (Dżalal ad-Din ar-Rumi)

Żył w XIII wieku, Islam rządził na jego ziemiach, w sercu poza tą religią miał również chrześcijaństwo, a także dużą dozę mistyki i giętkiej, głębokiej myśli, która nie zna granic wyznaniowych. Żył pełnią życia, pochodził z jednego z największych centrów kulturowych Persji. Niestety Mongołowie je doszczętnie zniszczyli. On był uciekinierem, który przeszczepił mądrość na nowy grunt. Stworzył zakon wirujących derwiszów.
Wikipedia
"W pogrzebie Maulany uczestniczyli wyznawcy różnych religii – oprócz muzułmanów także i grekokatolicy, Ormianie, Persowie i Żydzi. Zapewne miało to związek z przeświadczeniem Rumiego zawartym w jego poezji, że wszystkie religie stanowią drogę do tego samego boga." 
Uważał, że miłość jest siłą stwórczą, a miłowanie Boga drogą do oświecenia.

Istnieją tłumaczenia na język polski, Rumi używał prostego języka do przekazywania skomplikowanych prawd o człowieku, miłości, Bogu.


Mały wybór z tomiku "W mgnieniu słów. Poezje":

Nie mówiłem : Zawróć z drogi, kiedy blisko jestem ja?
W tym mirażu nieistnienia źródłem życia jestem ja.
I gdy w gniewie mnie porzucisz na wiele setek lat,
I tak w końcu wrócisz do mnie, bo granicą jestem ja.
Nie mówiłem : Niech nie cieszy cię scena tego świata,
Kiedy mistrzem dni i nocy twych radości jestem ja?
Nie mówiłem : Jestem wodą, a ty rybą,
Nie płyń, gdzie ląd, kiedy morzem barw i smaków jestem ja?
Nie mówiłem : Byś jak ptaki nie schodził ku przynęcie?
Zawróć, bo siłą lotu, mocą nóg i skrzydeł jestem ja.
Nie mówiłem, że ograbią, serce zmienią w bryły lodu.
Kiedy ogniem, blaskiem, ciepłem twej przestrzeni jestem ja?
Nie mówiłem, ze przymioty w ciebie włożą wszechohydy,
Byś zapomniał, że początkiem wszechprzymiotów jestem ja?
Nie mówiłem, byś nie mówił, gdzie przyczyna jest porządku,
Kiedy stwórcą bezprzyczynnym jestem ja?
Jeśliś światłem serca, wiedz, gdzie jest droga do domu.
Jeśliś Bogu podobny, wiedz, ze nad tobą jestem ja


-----


 Otom ja – bezimienny i nijaki.
Kiedy :ja” będzie „mną” jako takim?
Rzekłeś : To, co tajemne, daj na środek.
Gdzie środek w tym środku „mnie” spocznie ?
W tym statku wędrującym „mnie” jednakim?
Także morze zatopiło się we „mnie”,
Bezbrzeżne morze zwane „,mną” jako takim.
Nie ma „mnie”, w obu światach „mnie” nie szukaj,
Oba zatraciły się w świecie „mnie” jednakim.
Wolny od strat i zysków niczym niebyt.
Cudak zmiennie niezmienny „mnie” jednaki.
Rzekłem : O duszo! Ty i ja to jedno.
Gdzie jedność - rzekła - z okiem „mnie” jednakim?
Rzekłem : Skoro jeszcze nie ma cię w słowie,
Jam przed tobą mówiący bez słów jako taki.
Oto „ja” biegnące bez nóg, „mnie” jednakie.
Głos : Czemu biegniesz? słyszę nagle Spójrz
Na to jawne – niejawne „mnie” jednakie.
Gdy zobaczyłem Słońce Tebrizu ja,
To morze, skarb, kopalnię „mnie” jednakie


----


 Jam ten księżyc, co gdzieś poza miejscem jest.
Nie szukaj mnie tam, bom z duszą jednym jest.
Każdy, wołając cię, myśli o sobie.
Ja zaś, wołając, ciebie dla ciebie chcę.
Ty też mnie widzisz w barwach, jakich chcesz,
Czy dobrych, czy złych? To bez różnicy jest.
Raz mnie przestępcą, a raz zdrajcą zwiesz.
To prawda, jam takim, póki-ś takim jest.
Dla ślepego nie ma mnie, jam pustką jest.
Dla uszu, co nie słyszą, jam niemy jest.
Jam wodą wód, sadem sadów, duszo !
Dla tysiąca róż jam jedna z nich jest.
Statkiem jest słowo, a sens morzem jest.
Wsiadaj szybko, bez ciebie on w porcie jest.


----


Dziś jam szczęśliwy z tobą, jutro z twą duszą też.
Z ciebie słodycz mej mowy i tutaj, i tam też.
Serce skosztowało twego wina – wyszło w świat.
Z nim czy bez niego – jestem, choć ono przy tobie jest.
Czekamy chwili, a serce pilnuje ciebie
W spokoju, w buncie, w zamieszaniu, w tłumie też.
Wino i wiatr od ciebie falą budzi serce
Szczęśliwe w upodleniu, w wysokich lotach też.
Chmura twej łaski w ziemię wsączyła swój napój,
Naszą duszą i życiem zmiękczyła granit też.
Gdy świat się skończy i ślad po człowieku zniknie,
Z tobą i duszy miło, i duszom razem też.
Twój pijany powab, twój czar i twoja magia
Wprawiły w osłupienie wszystkich – mądrego też.


----


W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Miłość kolcem kwitnie.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Wtedy miłość milknie.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Komar cię zwycięża.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Słoń ci nie dorówna.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Ciążysz chmurą smutku.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Mgły nikną przed tobą.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Kochanek się dąsa.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Podchodzi on w pląsach.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Jak jesień się wichrzysz.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Wiosnę w grudniu widzisz.
Szukając spokoju, w niepokoju się spełniasz.
Idź zatem za niepokojem, a spokój zyskasz.
Szukając przyjemności, nieprzyjemność rodzisz.
Odrzuć więc przyjemność, w truciźnie się odrodzisz.
Potrzeba sensu uczucie bezsensu obrodzisz.
Porzuć ją, a kwiatami sensu bezsensu rodzi.
Nie miłość kochanka, lecz hardość jego miłuj.
Wtenczas we łzach zobaczysz dar jego miłości.
Choru Wschodu, Słońce Religii znad Tebrizu –
Uwierz mi – przez mgły i gwiazdy przebije się nagi.


----


O Miły ! Słodycz lepsza czy ten co słodycz tworzy ?
Piękno księżyca lepsze czy ten, co księżyc tworzy ?
O, sadzie ! Tyś jest milszy czy kwiat i trawy w tobie ?
Czy ten, co ziarna wzbudza, narcyzy mokre tworzy ?
O, rozumie ! Tyś lepszy wiedzą i zmysłem,
Czy ten, co w każdej chwili tysiące myśli tworzy ?
O, miłości ! Choć jesteś niespokojnie splątana,
Jest coś, co dla miłości opończę z ognia tworzy.
Właśnie tym ja pijany, stumaniony, zdumiony,
Co raz pali mi skrzydła, raz je znowu tworzy.
Z jego łaski w serc głębi jest i Szirin i Chosrou,
On z jednej kropli myśli tysiące skarbów tworzy.
W miłości wszystkie skarby zamienia w miałki proch.
A z tej miłości jeszcze inne rzeczy tworzy.
Och, Słońce Prawdy Tebrizu ! Gdy uczynki serca
Słońce w grot przetopi, w sercu tarczę stworzy.


----


Krew miłości zakwita zawsze ogrodami.
Zakochanym jej bezdroża zawsze drogami.
Rozum mówi : Nie ma drogi poza zmysłami.
Miłość mówi : Już nie raz szłam tymi drogami.
Rozum stragan ujrzał, nuże towar swój chwalić.
Oko miłości za nim dojrzało stragany.
Niejeden Mensur, skrycie oddany miłości,
Wzgardził mównicą, wybierając szubienicę.
Kochającym fusy winne – szczęście zapału.
Rozumnym niedowiarkom – piekło niepewności.
Rozum mówi : Nie idź tam, w wyciszeniu jest ból.
Miłość mówi :Ależ w tobie jest niejeden ból.
Nie mów już więcej, wyrwij z serca istnienia ból,
Żebyś ujrzał w sobie bogactwa ogrodów strój.
O, Szamsie ! Tyś jest słońcem obłoku słów,
Słońce gdy wzeszło, rozpłynął się urok mów.

środa, 8 stycznia 2014

KobietaMężczyzna - czyli playlista #3

Zebrałem motywy, które tłukły mi się po głowie w ostatnim czasie.
Pierwsza część odnosi się do mówiąc delikatnie, niezbyt udanej relacji, druga część odnosi się do stanu przejściowego i niepewności z nim związanej, trzecia część odnosi się do prób wyjścia poza negatywne schematy.

Dostępne na youtube: Playlista #3





Dostępne na spotify: Playlista #3