wtorek, 2 grudnia 2014

Samotność

Wyrwanie z matczynego łona.
Zaczynając swój byt w macicy matki, płód po wykształceniu się układu nerwowego czuje niesamowitą bliskość organizmu rodzicielki, bicie serca, szum krwi i oddech matki są dla niego najważniejszymi bodźcami. Świat zewnętrzny jest przytłumiony przez wody płodowe. Gdzieś tam, niewyraźny, ale to właśnie on wpływa na rytm serca, ciśnienie i częstotliwość oddechu matki. Ona jest pośrednikiem dla płodu, daje mu odczuć co to znaczy żyć, już wtedy, kiedy on znajduje się wciąż w środowisku ochronnym, postrzegając to co jest na zewnątrz poprzez filtr swojej matki.
To co ona je, staje się pożywieniem dla niego, każda emocja również. Dziecko odczuwa radości i smutki, potrafi się stresować, przeżywa okres ciąży wraz ze swoją matką.



Dostrzeżenie odrębności od świata.
To wszystko się zmienia w momencie narodzin, który większość z nas powitała krzykiem i płaczem, by się uspokoić po usłyszeniu tak dobrze znanego nam rytmu serca naszych matek.
Na początku niemowlę, a potem już małe dziecko nie wie, że jest czymś odrębnym od świata. Postrzega ból u rówieśnika, który stłukł sobie kolano jako swój własny. Widząc radosną twarz, która się do niego zbliża, też staje się radosne. Dopiero w około drugim, trzecim roku życia rozpoznaje tą różnicę.
Na dobre wkracza w świat, ze swoją świeżo rozpoznaną podmiotowością. Żeby nie być samotne, potrzebuje obecności innych ludzi - rodziców, innych dzieci, z którymi mogłoby przebywać, obserwować otoczenie i wchodzić w coraz śmielsze interakcje. To oznacza niezliczoną ilość możliwości i zagrożeń dla kształtującej się osobowości.



Przepołowienie.
Szybko się okazuje, że nie zawsze jest akceptowane, dzieci są bardzo bezpośrednie w swoich sądach emocjonalnych, kochają, nienawidzą - co jest uzależnione od niewielkich zmian. Na tym etapie dziecko uczy się wchodzić w interakcje z innymi dziećmi, z dorosłymi, ze zwierzętami. Zależnie od doświadczeń wykształca się poczucie własnej wartości, empatia etc.
Rodzice chcą je wychować, co zazwyczaj oznacza, że część cech i tendencji  w zachowaniu dziecka jest piętnowana, a inna część nagradzana. Wyłania się część osobowości, która staje się 'ciemną stroną', którą można okazywać tylko niektórym, albo też nikomu. Nagle dziecko zderza się z samotnością. Starając się wpasować w wymagania rodziców i grupy rówieśników musi być uważne, przecież chce być akceptowane.
Niektóre wzorce prowadzą do roli błaznów klasowych, agresorów, wycofanych i pilnych w nauce, oraz wielu innych.



Budowanie relacji.
Dziecko, które zaczyna szkołę podstawową, ma przed sobą nawiązywanie wielkich przyjaźni dziecięcych, grupa kolegów/koleżanek, która początkowo może być mieszana, ma tendencję do wyodrębniania ze względu na płeć. Grupa społeczna, w której dziecko uczy się funkcjonować na tym etapie jest bardzo ważna. Może ona podważyć dogmat, którym jest zakładanie dziecka, że to co przekazują mu rodzice to prawda (mimo wszystko). Dziecko odnajduje się poza bezpieczną przystanią domową i szkolną, zwiększa się jego pewność siebie, o ile wcześniej nie zdążył się wycofać z relacji koleżeńskich z powodu odrzucenia.



Narastająca dziura dojrzewania.
To tutaj dzieją się efektowne zmiany w zachowaniu, dziecko powoli staje się w pełni dojrzałym biologicznie człowiekiem. Jednakże, większość z nich ma swoje korzenie we wcześniejszych fazach, w okresie nastoletnim "zbiera się żniwo", wcześniejszych doświadczeń, metod wychowania, interakcji z otoczeniem.
Następują pierwsze zauroczenia i powrót zainteresowania płcią przeciwną, mogą być bardzo erotyczne, mogą być idealistyczne. Szybko wychodzą braki i złe tropy, przed którymi dziecko nie miało możliwości się uchronić. Jest jeszcze pozbawione w pełni abstrakcyjnego i analitycznego myślenia, a często również okaleczone emocjonalnie przez nadmierną kontrolę i dyscyplinę nad jego poczynaniami.



Relacje kobieta – mężczyzna, czyli bigos.
W jaki sposób dwójka ludzi, z których każde posiada ubytki w osobowości - czegoś im brakowało w dzieciństwie i młodości, mają stworzyć związek oparty na miłości i otwarciu się na drugą osobę? Mam wrażenie, że w takiej sytuacji pojawia się okazja, by zapełnić dziurę w środku.
Czy to jest poczucie braku kontroli, czy brak czułości, czy niepewność co do jutra, czy też niska samoocena. Druga istota ludzka, która jest z nami związana, to naturalny obiekt pozwalający to nadrobić poprzez jego reakcje na nasze zachowania, które z czasem podlegają kształtowaniu przez system kar i nagród "on sobie ją wychowa na żonę".
Potem moim zdaniem okazuje się, że emocjonalna szarpanina wypełnia dni i noce, jest świetnie, kiedy partnerzy się godzą i wypełniają wzajemnie braki, jednak na dłuższą metę jedna ze stron może stracić coś bardzo ważnego, podmiotowość . Ona zanika jeżeli egoizm jednej ze stron jest połączony z nieświadomością, albo wręcz ze świadomym podporządkowywaniem sobie emocji partnera.



Ostateczna samotność, niemożliwa do wyparcia.
Moim zdaniem istnieje coś takiego, co nazwałbym ostateczną samotnością, pewne decyzje, czyny, a także zdarzenia są możliwe do przeżycia tylko przez jedną, jedyną jednostkę, która znajduje się w centrum tych doświadczeń. Na przykład:
Śmierć.
Urodzenie dziecka.
Ponoszenie odpowiedzialności za swoje życie.
W tych punktach można czuć wsparcie, bliskość, ale to nigdy nie będzie wspólne. Gdyby odwołać się do symboliki religijnej, to można byłoby przywołać Sąd Ostateczny.
Czyli my przed Bogiem również jesteśmy samotni.



Anonimowość tłumu.
Tłum nie ma imienia i nazwiska, ma nazwę, ma swój charakter, ale nie jest człowiekiem, Jeżeli chcesz do niego należeć, to musisz wyprzeć pewną część swojej osobowości, ponieważ tłum to zbiorowość, dla której jednostka nie ma większego znaczenia. Jedynie lider jako jednostka ma pewien wpływ na charakter tłumu, ale ostateczną decyzję podejmuje cała grupa, mogą odmówić, mogą po prostu zignorować i to nie są najłagodniejsze z opcji.
W zamian otrzymujemy bezpieczną maskę, wiele innych osób ją nosi razem z nami, możemy czuć się w swoich rolach swobodni i pewni siebie. Tylko, że i tak będziemy samotni, poza momentami, gdzie zjednoczenie serc i umysłów jest pełne.



Mi to trochę przypomina sytuację, kiedy uczymy się, że istnieje nieakceptowana część naszej osobowości. Może człowiek potrzebuje być akceptowanym, a czy jest coś lepszego niż akceptacja ze strony setek, dziesiątek tysięcy ludzi?
Jakie to ma znaczenie, jeżeli i tak jesteśmy na pewnym poziomie (czy to biologicznym, czy duchowym) samotni i tego nie da się wypchnąć na stałe z naszego umysłu?
Dokąd prowadzi zagłuszanie własnej samotności? Może dlatego facebook stał się tak popularny, ze swoim tworzeniem elektronicznych tłumów i grup społecznych?
Może tak naprawdę jesteśmy samotni we wszystkim co robimy, nigdy nie wiemy dokładnie jaką reakcję powodujemy w drugiej osobie, możemy jedynie interpretować komunikat zwrotny.
Może warto byłoby podać rękę samotności i wyruszyć w świat jako człowiek pogodzony z tym, że nie jest się pępkiem wszechświata, że aprobata i dezaprobata innych ludzi zależy od nas, że dzielenie się - mnoży, a zagarnianie do siebie - powoduje ubytek.