piątek, 8 sierpnia 2014

Pierzeja I

Słońce zaczęło prażyć.
Zjechał na żwirowe pobocze przy wyjeździe z brudnego i zakurzonego miasta, które czasy swojej świetności miało dawno za sobą, wciąż duże, żyjące, ale już bez iskry, która dała początek gorączce, w jakiej zostało zbudowane. Zastawiając swoje wszystkie oszczędności, biorąc pożyczki, liczyli na świetlaną przyszłość, to są sny ludzi, których już nie ma, po nich – wąskie ulice, kwartały kamienic, miasto oparte na liniach i prostopadłościach. Matematyczna konstrukcja. Którą obudowało ulicami i alejami nowe pokolenie, pierzeje w zbyt wąskich przesmykach zostały zniszczone, zasiedlono okręgiem dawne miasto, wsie i przedmieścia uległy brutalnemu planowaniu.

Swąd samochodów w ruchu podnoszących pył dobiegł do niego.

Zapalił papierosa i spojrzał na zegarek, jednocześnie zaciągając się głęboko, wybiła godzina 8:36.
Setki samochodów wjeżdżało w betonowego kolosa, do pracy, na uczelnię, na zakupy. Ku codziennym troskom i problemom. Autobusy, tramwaje wypełnione ludźmi, którzy zwieszali głowy ze smutnymi wyrazami twarzy, dojrzeć uśmiechniętą osobę – rzadkość. Słuchawki, książka, okulary przeciwsłoneczne, albo po prostu wzrok wbity w przestrzeń, nadawały tej zbitej, stłoczonej masie żelastwa i osób nastrój przygnębiającej izolacji. Niemal nie dostrzegali innych będących tuż obok. Zapatrzeni w czubki własnych nosów.

Splunął.
Odpowiedział mu obojętny szum zielonego lasu, pomyślał, że niedługo spadną liście, a rośliny zaczną obumierać.

Kiedy był tuż po studiach, sądził, że uda mu się odnaleźć, że będzie jednym z tych, którzy kupują i sprzedają świat na giełdzie, by później uśmiechać się dobrotliwie, patrząc znad gazety na dzieci w swoim niemal-pałacu, na spokojnych przedmieściach zatłoczonego miasta, ale wciąż blisko głównych arterii komunikacyjnych. Że zachowa równowagę między ideałami, a rzeczywistością.
Niestety coś po drodze nawaliło. A mówiąc bardziej dosadnie – całkowicie się spierdoliło, nie chodzi o biznes, bo w tym był dobry, potrafił z łatwością nagiąć swoje możliwości do warunków i wycisnąć tyle, że później często był zaskoczony.

Spojrzał w niebo, w chmury, które znacznie lepiej wyglądały przez okulary słoneczne, niż gołym okiem. Kontrastowo.

Kiedy stracił swoją starą chęć do życia? Teraz potrzebował coraz więcej by czuć się zadowolonym, już nie wystarczył mu przyzwoity samochód, kobieta, o której mógł marzyć jeszcze jak był gnojem na studiach. Gdzieś uleciał zachwyt światem, swoim otoczeniem i przede wszystkim sobą. Został tylko brud, który przebijał się przez powierzchnię, na której jego gładki wizerunek nabierał coraz więcej rys i pęknięć.
Czuł obrzydzenie do tych wszystkich ludzi, pędzących bezmyślnie, w jego mniemaniu ograniczonych, o horyzontach myślowych osiemnastolatka, niezależnie doświadczenia życiowego.
On był znacznie dojrzalszy, tylko dlaczego do kurwy nędzy nie potrafił spojrzeć w lustro?! Golenie, jedyna czynność kiedy nie mógł tego uniknąć, na szczęście miał nowoczesną maszynę, która skracała męki do minimum. Inaczej by zwymiotował, albo rozjebał dłoń o szkło.
 

Każdego ranka czuł obrzydzenie do siebie, jego sny już nie były takie same jak kiedyś - wędrował po ulicach nieznanego miasta, gdzie jednak wszystko było dla niego w jakiś dziwny sposób znajome, odkrywał coraz to nowe miejsca, zakręty, proste, wzniesienia i zjazdy. Teraz albo nie pamięta snów i budzi się z przerażeniem na dźwięk budzika, albo wędruje po korytarzach, które nigdy się nie kończą, żaden skręt, żaden nawrót nie może go uratować. Czuje straszną obecność za swoimi plecami, strach go niemal paraliżuje, gdy gna na oślep, odbijając się od ścian na zakrętach, w momencie, kiedy nieznana siła go dopada - budzi się.
Po takich snach tępy ból w tyle głowy, który promieniuje w kierunku oczu go obezwładnia, tylko kilkanaście mocnych kaw w ciągu dnia, papierosy i leki powodują, że może funkcjonować.

Skończył papierosa, leniwie go dogasił w popielniczce samochodowej i wciąż mając przed oczami ludzkie zwalisko wrzucił bieg, zastanawiając się gdzie jechać, czy w ogóle jest sens jechać, może lepiej byłoby wrócić do domu i położyć się z butelką alkoholu przed telewizorem? To znacznie bezpieczniejszy wariant. A może zadzwonić po taksówkę? Samochody, które go omijały, wybijały rytm sekund jak metronom.
Wyszedł z samochodu i kiedy zrobił kroków w kierunku drzew, usłyszał szept "wyjdź z samochodu i wbiegnij pod ciężarówkę, to nie będzie bardzo boleć", rozejrzał się gwałtownie - zmroziło go, był sam. Nagle zebrało mu się na wymioty.

Miał złe przeczucia już z samego rana. Coś ma się stać, ale jeszcze nie wiadomo co, coś się zbliża, a może ktoś? - pomyślał.
- Chyba powinienem uciekać - powiedział na głos.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz