poniedziałek, 27 stycznia 2014

Strumień #2

Jadę w zimowej scenerii, zapomniałem rękawiczek, a na głowie zamiast czapki mam słuchawki, z nich sączy się do mojej świadomości stara rzeka. W tramwaju pada śnieg, co tworzy surrealistyczne wrażenie. Nagle zza ściany gęstego dźwięku dochodzi do mnie krzyk dziecka. Utwór się wycisza i przełącza, matka rozmawia z kimś przez telefon, posępne brzmienie wypełnia moje uszy, powoli nabiera tempa, a w tle pojawia się kolejny krzyk dziecka, ni to szczęście, ni niezadowolenie.

Kilka chwil później, mój plecak, który trzymam na kolanach staje się również miejscem spoczywania kryształków wody, ekran dotykowy smartfona wciąż staje się przyozdabiany kropelkami wody, które rozpraszają światło, tworząc małe tęczowe punkciki, nieustannie znikają poprzez odparowywanie i pojawiają się nowe po stopieniu płatków na ciepłym wyświetlaczu, część zmazuję, ścieram palcami pisząc. Mój organizm przełącza się w tryb wzmożonej produkcji ciepła, czego początek zwiastował dreszcz, który przebiegł z góry na dół i z powrotem.

Miasta mają ze sobą potęgę, wytworzone z naturalnych materiałów, które uginają się pod ludzkim zamysłem, jak i z nowych sztucznych materiałów, skonstruowanych przez człowieka.

Palę tytoń, wchodzę na poziom, gdzie znajdują się tory, stamtąd widać miasto i jego światła. Dobitny widok. Wiatr niesie zimno i śnieg. Obłoki dymu mieszają się ze śniegiem i parą wodną z moich płuc, tworząc szaro - niebieski skrzący się pejzaż, na małą chwilę. Kiedy już dochodzę do dworca i siadam na dwa momenty, czuję ten ruch jaki się tutaj codziennie odbywa. Ręce bolą w zetknięciu z wątłym ciepłem jakie tutaj się chwieje. Ciemny dach, który przecieka podczas intensywnych opadów deszczu. Brudna posadzka. Na wszystko patrzy ochroniarz, który przystanął na schodach prowadzących donikąd.

Ruszam spokojnym krokiem do pociągu, przy kasie się dowiedziałem, że odjedzie zgodnie z planem. Ostatnio nie miałem tyle szczęścia. Kiedy już jestem w środku, zaczyna się oczekiwanie na to kopnięcie mocy, które nas poniesie w kierunku południowo zachodnim. Ono jest jak cichy gong, który powoduje konieczność ruszenia mechanizmów maszyny, zaczyna się relacja.

Otwieram okno. Kolory nabierają soczystości, a przestrzeń przejrzystości. Przejeżdżam teraz obok przystanku autobusowego, z którego wspólnie ruszamy do centrum. Uświadamiam sobie, że zapamiętam ten przystanek, to miejsce na trasie. Oznacza ono dla mnie bliskość jaka z tego przystanka dzieli mnie od jej zasypiającej twarzy, od jej uśmiechu i oczu, w których jest coś niezwykłego i wzbudzającego wewnętrzne drżenie.

Ciepło pociągu mnie zaczyna obejmować, w tym kolosie ze stali, który jest napędzany elektrycznością - czuję się dobrze. Za oknami ciemność, jesteśmy jedynym jasnym punktem, powoli w tle pojawia się komin elektrociepłowni. Światła rozpalają się po lewo i po prawo. Małe miasto rozpościera się łagodnie, aż docieramy do stacji i centrum, sunąc po nachylonym nasypie, na którym łagodnie skręcamy. Budynki wysuwają się z ciemności, tory się rozwidlają, szpalery ulic biją światłami.
       Hamowanie.
           Stacja.
Wymiana pasażerów.
                   K o p n i ę c i e.

Ścigamy się z samochodem. Raz to my obejmujemy prowadzenie, raz on. Jego światła wydobywają fragmenty lasu i elementy ulicy z mroku. Przy przejeździe kolejowym zwalniamy, zostając w tyle.

Rozmowa, którą prowadzę dopełnia poczucie ciepła, które jest tutaj obecne, poszerza uśmiech.

Idę, szybkim krokiem mijam drzewa, których gałęzie i gałązki są pokryte soplami lodu, opadają ku ziemi jak lodowe palce, które chcą mnie pochwycić, opadają ku ziemi jak lodowe dłonie szpaleru baletnic, powyginane w niemych gestach. Trawa chrupie pod każdym moim krokiem, wygięta w łuk ciężarem deszczu, który zamienił się w lód, utrwalona w tym stanie. W tym zawieszeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz